background image
Na Spiszu nr 3 (88) 2013 r.
21
Ludzie
Na Spiszu
kościoła. Sam pleban wyrzucał za drzwi parafian, którzy nie
uiścili stosownych opłat. W niedziele i święta u bram kościo-
ła stały straże złożone z mieszkańców Krempach nie wpusz-
czające na msze przybyłych z okolic wiernych. Na tle ist-
niejących miedzy mieszkańcami Dursztyna a parafianami
z Krempach konfliktów, pleban odmówił udzielenia chrztu
mojej siostrze, więc rodzice musieli ochrzcić ją w Nowym
Targu. Przez długie lata było to zadra tkwiąca w mojej rodzi-
nie, ustosunkowująca moją rodzinę, a także i mnie, niezbyt
przychylnie do księży i do mieszkańców Krempach.
Ponieważ moja mama była w tym czasie zajęta siostrą,
ja – dwuletni malec – najczęściej pozostawałem pod opieką
babci – mamy ojca – cieszącej się z mojego rezolutnego za-
chowania i znacznych postępów w mowie. Pewnego dnia
w domu odbywało się pranie bielizny. Przepraną ręcznie
bieliznę wkładano do wielkiego drewnianego cebra („szafli-
ka”), ułożoną w krąg bieliznę z pozostawionym pośrodku
wolnym miejscem zalewano wrzącą wodą. W wolne miejsce
zanurzano rozżarzone w ogniu pod piecem kawałki żelaza,
aby „przeparować” bieliznę. Moja babcia siedziała obok pie-
ca trzymając w ręce rozpalony pogrzebacz („kutas”), którym
wyciągała z pieca rozpalone żelaza. Ja w tym czasie biegałem
po izbie, a babcia widząc rozradowanego malucha włączyła
się do zabawy. W pewnym momencie zawołała – trzymajcie
go
– i nieopatrznie chwyciła mnie rozgrzanym pogrzeba-
czem pod szyję. To był koniec zabawy, poparzony podbró-
dek i szyja. Z opowiadań rodzinnych wiem, że babcia ciężko
przeżyła niefortunną zabawę zwłaszcza, że mój wujek często
jej to wypominał, a mnie na pamiątkę pozostała blizna – na
szczęście mało widoczna.
Pierwsze zapamiętane przeze mnie wydarzenie to hucz-
ne wesele mojego wujka „Od Jaśka”, odbywające się w stycz-
niu 1924 roku. Musiało być to nie lada wydarzenie, gdyż za-
pamiętałem go, mimo, że miałem skończone dopiero trzy
lata. Ale znacznie bardziej wryło mi się w pamięć drugie pa-
miętne wydarzenie. Jeszcze pod koniec tego samego roku
miało się odbyć wesele mojej ciotki, która wychodziła za mąż
do Frydmana. Kilka dni przed weselną imprezą odbywały
się wielkie przygotowania – wypiekanie kołaczy, placków
i różnych innych wypieków. Byłem ciekawy i wszędobylski,
i jak każde dziecko też chciałem pomagać. Moje ciotki wysła-
ły mnie do sieni przylegającej do izby bym zwalał metrowe
łupki drzewa opałowego ułożonego w duży stos. Nie byłem
nadzwyczaj wyrośniętym chłopcem, więc w końcu któraś
z kolei łupka upadła mi na duży palec u lewej nogi tłukąc
go tak dotkliwie, że zeszedł mi z niego paznokieć. Nie za-
pamiętałem już, odbywającej się kilka dni później weselnej
uczty, gdyż pamiętałem tylko straszliwy ból nogi. Także moi
rodzice wspominali później, nie wesele, ale nocne czuwania
nad cierpiącym synkiem.
Szczególnie mocno byłem kochany przez dziadka i bab-
kę „Od Jaśka”, – czyli rodziców mojej mamy. Była to boga-
ta jak na spiskie warunki rodzina. Pamiętam, że już jako
czteroletni chłopiec zachodziłem do nich prawie codzien-
nie i często pozostawałem na noc. Była tam wielka izba
z przylegającą doń komorą.
W izbie mieściło się wszystko: łóżko do spania, roz-
mieszczone koło ściany pod oknami ławy do siedzenia, a nad
łóżkiem długa żerdź wisząca u powały, służąca do wiesza-
nia ubrań i pierzyn. W kącie zaś stał duży stół otoczony ła-
wami. Na całej frontowej ścianie i nad stołem umieszczone
były obrazy, spierające się dolną krawędzią na rzeźbionej ra-
mie, a górną - powały (sufitu). Pod obrazami wisiały ozdob-
ne talerze, garnuszki z porcelany. Przy wejściu do izby, w le-
wym kącie wisiała na ścianie półka, na której poustawiane
były gliniane miski i blaszane garnuszki przeznaczone do
codziennego użytku. Po prawej stronie wejścia stał w kącie,
otoczony ławą, wielki piec z wieżą, płytą kuchenną i piecem
piekarskim, którego otwór równał się z poziomem płyty ku-
chennej. Nad płytą wisiała wykonana z desek, rozszerzająca
się u dołu rura, która przechodziła przez powałę na strych
i służyła do odprowadzania pary w czasie gotowania. Za pie-
cem było duże pomieszczenie, gdzie można było przebierać
bieliznę, a w razie choroby wygrzewać chorego. Pod ławą,
na poziomie podłogi, z dwu stron były otwory prowadzą-
ce do podpieca zbudowanego na kształt sklepionej piwni-
cy. Jeden podpiec służył do przechowywania koszy z ziem-
niakami i podręcznych narzędzi domowych, w drugim zaś,
mniejszym, kury znosiły jaja. Często właziłem do kurze-
go podpieca by spijać jajka, moje ówczesne smakołyki. Ko-
mora natomiast służyła do przechowywania żywności i la-
tem i zimą. Przechowywano tam mąkę, chleb, mleko, masło,
sery, beczki z kapustą i z mięsem.
Piąty rok życia (1925r.) stał się dla mnie znacznie trud-
niejszy. Teraz ja musiałem bawić młodszą siostrę. Rodzice
zajmowali się gazdówkom (gospodarstwem) i na dodatek roz-
poczęli budowę domu. Przy budowie finansowo wspomaga-
li nas rodzice matki -„Od Jaśka”, co powodowało awantury
w rodzinnym domu matki między jej rodzicami a bratem.
Praca w polu wymagająca w górskich warunkach ogrom-
nego wysiłku, oraz budowa domu doprowadziła do tego, że
rodzice w mniejszym stopniu troszczyli się mnie, nie mie-
li czasu a także sił, aby przejmować się problemami małego
dziecka. Całymi dniami rodzice kosili, suszyli i grabili siano
i zboże, a nocami zwozili je do stodoły. Ja sam z małą sio-
strą zostawałem na noc w domu . Wystraszony byłem opo-
wiadaniami o strachach, diabłach i duchach wyłażących