background image
Na Spiszu nr 3 (80) 2011 r.
13
Ludzie
Na Spiszu
Spiskiej Starej Wsi, skąd musiał dojść
pieszo do Łapsz Wyżnych. Odprowa-
dziłem ojca do przystanku autobuso-
wego w rynku lewockim. Po drodze
pilnie przyswajałem sobie topografię
miejsc, nazwy ulic, abym mógł trafić
do nowego miejsca zamieszkania. Że-
gnając się z ojcem udawałem „bohate-
ra”, ale ledwie autobus ruszył i oddalił
za zakrętem, rozpłakałem się na dobre.
Po raz pierwszy w życiu zostałem „ wy-
jęty „ z bezpiecznej przystani domowej
i rzucony na obcy mi teren, obce śro-
dowisko, pomiędzy nie znane mi oso-
by i miejsca. Był to dla mnie ogromny
stres. Jednak koszarowy system życia
w warunkach klasztornych, gdzie nie-
ustannie byłem pod nadzorem kierow-
nictwa internatu ( pater prefekt i pater
gwardian ) powodował, że nie miałem
czasu na rozpamiętywanie.
Do nauki w internacie służyła duża
sala na pierwszym piętrze, wyposażo-
na w dwuosobowe stoliki z szufladkami
i krzesłami. Przed rzędami stolików, na
podwyższeniu, stała „katedra”, za któ-
rą siedział dyżurujący zakonnik mający
nas wszystkich „na oku”. Podczas in-
dywidualnej nauki, odrabianiu zadań
domowych, obowiązywał zakaz roz-
mawiania (silencjum) i chodzenia po
sali. Jedynie podczas krótkich przerw
można było z kolegami porozmawiać,
lub pograć w kulki na korytarzu.
Na posiłki schodziliśmy zbiorowo
do jadalni mieszczącej się na parterze.
Przed rozpoczęciem spożywania pokar-
mu odmawialiśmy modlitwę ,a w cza-
sie posiłku lektor czytał pismo święte
lub żywoty świętych. Stoły nakrywali
i podawali potrawy na stoły, dyżurni ze
starszych klas. W internacie mieszkali
uczniowie w wieku od 11. do 23.lat.
Spacery rekreacyjne odbywali-
śmy zbiorowo- parami. Obowiązywa-
ła dyscyplina poruszania się w tere-
nie. W wyznaczonych miejscach, już
w luźnym układzie, graliśmy w piłkę
nożną lub w dwa ognie. Chodziliśmy
też na wycieczki na Górę Lewocką,
do kościoła Lewockiej Panny Marii.
W zimie zjeżdżaliśmy z pagórków na
bobslejach./zdjęcie/.
Nasze przygotowanie do lekcji
w następnym dniu codziennie kon-
trolował pater prefekt (ojciec nauczy-
ciel). Czasem, gdy materiał był trud-
ny, lub było zadanych do nauczenia
dużo słówek niemieckich, trzeba było
siedzieć aż do skutku. Nie można było
iść do gimnazjum nie przygotowanym.
Z perspektywy czasu uważam, że był to
bardzo efektywny system uczenia.
W gimnazjum wykładowcami byli
księża jezuici i świeccy. Wychowaw-
cą naszej klasy był jezuita Jozef Śoś-
ka. Uczył nas języka niemieckiego. Pa-
miętam, że na ostatniej lekcji profesor
wypisywał świadectwa szkolne, a nam
polecił nauczyć się w tym czasie kil-
kunastu słówek niemieckich. Jak to
uczniowie, sądziliśmy, że profesor nie
zdąży sprawdzić wykonanie jego po-
lecenia. Nie przykładaliśmy się zbyt-
nio do zapamiętywania słówek. Lecz
profesor znalazł czas, aby wszystkich
przepytać. Każdemu uczniowi, który
nie nauczył się zadanych słówek, ob-
niżył notę o jeden stopień.
To była straszna konsekwencja na-
szej niesubordynacji.
W czasie przerw między lekcjami
obowiązywała zasada spacerowania po
korytarzu dwójkami. Nie wolno było
biegać, a na każdym piętrze nad po-
rządkiem czuwał zawsze nauczyciel
dyżurny. Nie pamiętam, aby ktokol-
wiek nie stosował się do regulaminu
szkolnego, chociaż było to gimnazjum
męskie.
Na lekcjach wychowawczych uczo-
no nas zasad życia w społeczeństwie,
ogłady towarzyskiej, kultury spożywa-
nia posiłków, zasad zachowywania się
na imprezach kulturalnych.
Podczas pobytu w Lewoczy pozna-
łem w klasie wielu kolegów pochodzą-
cych z różnych środowisk – wiejskich
i miejskich. Był wśród nas hrabia Ka-
rol Zamoyski z Lubowli, Ivan Czar-
nogurski, syn działacza Hlinkowej
Gwardii, Michał Doćolomansky, póź-
niejszy znany aktor słowacki. Najbliż-
szymi moimi kolegami byli uczniowie
Pierwszaki gimnazjum w Lewoczy, od lewej
Jaworski, Jan Ćuj i Fr. Payerhin, internat
1944
Jaworski i Fr. Payerhin uczniowie I kl gimn Lewocza 1944