background image
31
„Na Spiszu” nr 3-4 (76-77) 2010 r.
Jak strażacy z Tryb-
sza  zamierzają  rozpo-
cząć  pierwszy  rok  no-
wego  stulecia  istnienia 
jednostki?
Jeszcze dzisiaj wybie-
ramy się na pielgrzymkę
do Łagiewnik. To corocz-
na tradycja, więc w tym
roku jedziemy już dzie-
wiąty raz do sanktuarium.
Służbowo i nie tylko.
Słyszałam, że kiedy jedziecie do akcji, o pożarze in-
formują was smsy…
System niedawno został zmodernizowany i rzeczywi-
ście teraz dostajemy powiadomienia sms. Dochodzą do każ-
dego strażaka, choćby ten znajdował się za granicą. Wiado-
mo, że w dzisiejszych czasach, gdy gdzieś się pali, to nikt
już nie leci pod remizę, ale ma swoją komórkę. Jak zadzwo-
ni na 998, centrala nowotarska wysyła smsy do strażaków,
wybiera odpowiedni kod i uruchamia się syrena w remizie.
Kiedy syrena wyje czterokrotnie znaczy to, że pożar 
jest blisko?
Teraz są to trzy ciągłe sygnały z przerywnikami. Daw-
niej, gdy syrena była uruchamiana ręcznie, była tradycja da-
wania czwartego sygnału, aby podkreślić, że pali się u nas.
A dawniej, gdy nie było syreny, jak dawano sygnał 
z wieży?
Na początku był gong. Wieża służyła bardziej do obser-
wowania i suszenia węży, bo były ciężkie, gumowe. Alar-
mowano też za pomocą trąbki, o której wiemy na pewno,
ale gdzieś się zawieruszyła.
Czy to prawda, że po wojnie jeździliście pohitlerow-
skim samochodem osobowym?
Był, służył na chwilę, ale szybko się zepsuł. Nie zacho-
wała się żadna wzmianka, ale najstarszy strażak we wsi po-
twierdził nam tę informację. Po sprzedaży samochodu wró-
ciliśmy do jednostki konnej. Chociaż w Trybszu nie było
nawet stu numerów, to trybszanie kupili pierwszą sikawkę
„Żarek”. Dzisiaj wisi ona nad wejściem do remizy. To był
poważny oręż do walki z ogniem.
Potem kupiliście Stara, Żuka i w końcu Jelcza z dziu-
rawą beczką. Niedopatrzenie?
To było wiadome, skoro samochód miał już swoje lata
i był wystawiony do sprzedaży w atrakcyjnej cenie. Nieuży-
wany zbiornik długo stał bez wody, no to zerdzewiał. Kiedy
przywieźliśmy kupiony wóz okazało się, że dziur w beczce
nie opłaca się łatać, ale lepiej pozyskać pieniądze na nowy
zbiornik. Zadanie przerosło wszystkich. Na ówczesne czasy
Na wysokich obrotach
Z Bogumiłem Łojkiem, prezesem 100-letniej OSP Trybsz o żywiole ognia i wody oraz niewidzialnej Boskiej Ręce
rozmawia Elżbieta Wadowska.
transformacji musieliśmy zgromadzić 60 tys. zł. Potężny
wysiłek… Chodziliśmy po różnych ludziach i w Warsza-
wie byliśmy u pewnego pułkownika. Pieniądze wyłożyli też
mieszkańcy Trybsza. Udało się wyposażyć Jelcza w nową
beczkę o pojemności 5 500 l. Kiedy odbieraliśmy wóz, mie-
liśmy jeszcze 10 tys. zł długu. Aby jednak coś mieć, trzeba
podjąć ryzyko. Przecież chodzi o bezpieczeństwo.
Z  jaką  naj-
trudniejszą  akcją 
przyszło  się  wam 
zmierzyć?
Nie ma akcji
lekkich. Każda nie-
sie ze sobą jakiś trud.
Wyjeżdżając z re-
mizy nikt nie wie,
co zastanie na miej-
scu. Nie ma miejsca
na ekstrawagancje.
Każdy strażak sie-
dzi z drżeniem serca
w wozie. Dopiero
jak wraca do domu
bierze głęboki od-
dech. Pracujemy na
wysokich obrotach.
Nieważne czy ktoś
jest w skarpetkach, na głos syreny zasuwa do remizy. Ta-
kich mamy strażaków. Jadą do najdrobniejszego wezwania.
Choćby do palącej się kopki siana.
Jesteście na każde zawołanie mieszkańców?
Nawet jak ktoś nie prosi. Tak było w przypadku nieżyją-
cej już pary staruszków, którym dach domu uszkodziło drze-
wo przewrócone w czasie wichury. Usunęliśmy je i mimo
protestów gospodarza przyszliśmy załatać podziurawiony
dach. Chłopcy kładli dachówki jak sprawna ekipa budowla-
na. Gospodarze docenili nas dopiero, gdy dokładnie na drugi
dzień w niedzielę spadł śnieg.
Szczęście przydaje się w czasie akcji?
Bardziej Boża Opatrzność. W 1968 r. do trudnego po-
żaru przyszedł ksiądz z monstrancją i jakby wiatr ustał,
a w 1995 r. sam byłem świadkiem Bożej interwencji. Była
wtedy niesamowita susza, czekaliśmy z utęsknieniem na
deszcz. Wyjechaliśmy żukiem, roznieśliśmy motopompy ku
rzece, a i tak w potoku wody prawie nie było. Wydawało
się, że ogień pójdzie przez połowę wsi, bo wiatr ze wschodu
zaciągał płomienie ku kolejnym domom. Do dzisiaj widzę
przed oczami tego księdza z monstrancją na ogrodzie. Cho-
dził koło pożaru i po pewnym czasie nagle zmieniła