background image
17
„Na Spiszu” nr 2 (75) 2010 r.
Lata 60 - te XX wieku, na deptaku w Krynicy Górskiej
można spotkać Nikifora, malarza prymitywistę tworzącego
swoje specyficzne obrazy. Postać kontrowersyjna, budząca
u jednych litość u innych zachwyt.
Mniej więcej w tym samym czasie na Podhalu i Spiszu,
można spotkać równie ciekawą postać,
postury i zachowania przypominają-
cą Nikifora krynickiego. Obdarzone-
go jednak innym talentem, Józek Bryj-
ka, „Lindada”, tworzył swoje obrazy
muzyką.
Przyjrzyjmy się bliżej tej ciekawej
postaci, która w ostatnim okresie nie-
spodziewanie robi się bardzo popular-
na. W Jurgowie, gdzie spędził ostatnie
lata swojego życia, Józka znali wszyscy,
ale nikt do końca nie wiedział jak się Jó-
zek dokładnie nazywał. Był to po prosty
Józek, a my, wówczas dzieci, dodawa-
liśmy przymiotnik „głupi” bo swoim
zachowaniem odbiegał od przyjętych
wówczas norm. Zwany też był Józek
Bryjka, Lindada lub Jasny Gwint.
Wg zapisu w księdze parafialnej
w Jurgowie Józef Bryjka był synem
Wincentego i Małgorzaty, a urodził się
w Ochotnicy w wielodzietnej rodzinie
2 czerwca 1898 roku. Od najmłodszych
lat nie umiał usiedzieć w jednym miejscu. Nosiło Józka po
całym Podhalu i Spiszu a nie uznając granic wędrował i na
Słowację do Osturnii, do Zoru. Józek był strasznie ciekawy
świata i marzył o wyprawie do Ameryki. Chęć wyprawy
do Ameryki omal nie przypłacił życiem, kiedy to wybrał się
tam zaokrętowany w korycie. Wielu mieszkańców Jurgo-
wa z którymi rozmawiałem, pamięta to zdarzenie doskona-
le, uśmiechając się wspominają. Miało to miejsce w Zorze,
a Józka w korycie do Ameryki wyprawili robotnicy budują-
cy mostek na potoku. Całe szczęście, że miało to miejsce na
małym górskim potoku, a nie Dunajcu, bo skutek tej wypra-
wy, mógł się dla Józka znacznie gorzej skończyć.
Do Jurgowa przybył około roku 1950 i zamieszkał u ro-
dziny Musiaków. Tam miał zawsze swój kont, miał gdzie
wrócić po licznych wyprawach w okoliczne miejscowości.
Ja zapamiętałem Józka, jako niewysokiego, krępej budo-
wy ciała chłopa o owalnej twarzy, ubranego w sztruksowe
spodnie i marynarkę, z czapką na głowie w kształcie kasz-
kietu. Wyjątkowe u Józka było to, że nigdy nie rozstawał
się ze swoimi skrzypcami. U nas w domu był częstym go-
ściem. Józek, stworzony do muzyki, nie stronił od drobnych
posług w gospodarce. Za narąbanie drzewa, otrzymywał na
przykład posiłek. Typowe dla niego zdarzenie z talerzem,
pamiętam tylko jedno. Mama nierozważnie podała Józko-
wi zupę na talerzu z serwisu ślubnego, zapamiętałem brzęk
tłuczonej porcelany, Józkowe „niek to las trzaśnie!” i roz-
pacz mamy. Od tego czasu Józek u nas dostawał zupę tylko
w metalowej misce, ale przychodząc zawsze miał w kiesze-
ni kwieciste talarki (fragmenty rozbitych
talerzy), z których wygrywał na skrzyp-
kach swoje melodie. Józek w swoim
życiu odwiedził wiele miejscowości,
a w sercu i duszy miał zawsze muzy-
kę. Potrafił zapamiętać dźwięki dzwo-
nów kościelnych z większości podhalań-
skich miejscowości. Na pytanie „Józek
jak dzwoni sygnaturka na Rzepiskak?”
ściągał czapkę i naśladując bicie dzwo-
nu wydawał dźwięki charakterystyczne
dla danego dzwonu w tym przypadku:
„Tin dallla bin, Tin dallla bin”. Najcie-
kawiej obrazował dźwięk dzwonu na ka-
plicy św. Wojciecha w Jurgowie. Wisiał
tam dzwon odlany, z żeliwa w jaworzyń-
skiej hucie, był to dzwon od początku
felerny, nie dość, że żeliwny to jeszcze
z dziurą przy odlewaniu i ten dzwon Jó-
zek naśladował tak „ bum, bum, bum”.
Można się było domyślić, że ten dźwięk,
okrutnie drażnił wrażliwe ucho Józka.
Na niezwykłą postać tego wędrow-
nego grajka, uwagę zwrócił ks. prof. Józef Tischner. Ksiądz
Tischner, który również często przebywał w Jurgowie, wie-
lokrotnie rozmawiał z Józkiem i słuchał jego muzyki. Za-
uważył, że Józek w swoim zachowaniu przejawia wyjątko-
wą filozoficzną mądrość. Opisując jego postać w „Filozofii
po góralsku” mówi, że jest to nasz podhalański Diogenes,
nade wszystko ceniący swoją wolność i niezależność, a jego
„mondrości” życiowe wygłaszane z rozeschniętej beczki,
przeszły do historii.
Nasz Józek jest również bohaterem i pierwowzorem
„Lundy” z filmu Jana Jakuba Kolskiego „Grający z talerza”.
W nieco baśniową rolę opętanego muzyką grajka, wcielił
się Krzysztof Pieczyński. Film ten wielokrotnie nagradzany
na festiwalach, na stałe wprowadził naszego „Lindade” do
historii kinematografii polskiej.
Józef Bryjka „Lindada”, wędrowny grajek, zmarł w Jur-
gowie 25 czerwca 1970 roku. Jako, że Józek był kawale-
rem, to zgodnie z miejscową tradycją na cmentarz trumnę
zaniosły jurgowskie panny. Trumnę zaś za darmo wykonał
Józkowi znany jurgowski artysta Andrzej Gombos, (chyba
wówczas nie przypuszczał, że po 35 latach będzie laureatem
prestiżowej nagrody imieniem Józka Lindady). Za cały ma-
jątek jaki pozostawił, to jest 400 zł. wyprawiono mu
40. rocznica śmierci „Grającego z talerza”