background image
„Na Spiszu” nr 2 (75) 2010 r.
8
Co my tu robimy? Stoimy wciśnięci do barierki, a po-
winniśmy być teraz w galeriach, parkach, na lodach i przy
stole na niedzielnym obiedzie.
Jesteśmy na pogrzebie prezydenta Rzeczpospolitej.
Jest tuż po hejnale z godz. 9 rano. Pod wieże Bazyliki
Mariackiej zajeżdżają czarne karawany. Tysiące ludzi mil-
czą. Słychać tylko stukot oficerskich butów delegacji wszyst-
kich polskich wojsk. Kondukt z biało-czerwonymi trum-
nami niknie w kruchcie
kościoła farnego Krako-
wa i całkiem ucieka z wi-
doku tysięcy zebranych.
Czuwamy, wpatrując się
zamiast w ołtarz mariac-
ki, w szklany ekran tele-
bimu. Wisi zdecydowanie
za nisko, a głos dochodzą-
cy z głośników nierówno-
miernie rozchodzi się po
tafli Rynku Głównego.
Drzwi bazyliki pozostają
jednak szeroko otwarte na
cały Kraków. Tylko dzię-
ki nim nie zostaliśmy kompletnie odcięci od ceremonii, to-
czącej się w gotyckich murach kościoła Mariackiego. Hi-
storycznej ceremonii.
O tym, że po hołdzie pruskim i przysiędze Kościusz-
ki, na krakowskim rynku dokonuje się kolejny historycz-
ny moment, wiemy doskonale my, zgromadzeni wokół Su-
kiennic, wzdłuż Drogi Królewskiej na Wawel, na Błoniach,
bulwarach wiślanych wokół Wawelu i przy Sanktuarium
w Łagiewnikach. Tylu nas jeszcze tu razem nigdy nie stało.
Wszystkich 150 tys. osób nie ogarnie nawet obiektyw re-
porterskiego aparatu, który wysuwa się z okienka hejnali-
sty na wysokości 80 metrów. Koło Mickiewicza stoją pocz-
ty sztandarowe strażaków OSP, studenci siadający sobie na
ramionach, aby zrobić dobre zdjęcie i gdzieniegdzie górale
w strojach regionalnych. W ludzkim gąszczu siedzi męż-
czyzna czytający specjalne wydanie gazety, rozśpiewana
siostra zakonna i przygarbiony staruszek. Przez cały dzień
nie usiadł ani na moment. W ręce dzierży krzyż połączony
trzonkiem z flagą Polski.
Czuwamy przy trumnach śpiewając „Boże coś Polskę”.
Zaraz po rynku niesie się posępna melodia „Roty” i modli-
twy tłumu. Szum się podnosi, kiedy na dziesięć minut przed
godz. 14 do bazyliki podążają biskupi i kardynałowie w ró-
żowych i czerwonych czapkach. Wtem za nimi nadjeżdża
sześć wysokich autokarów, wiozących z lotniska przedsta-
wicieli zagranicznych rządów. Nie będzie Baraka Obamy,
Nicolasa Sarkozy’ego, Angeli Merkel, nawet Juana Carlosa,
króla Hiszpanii. Nieważne. Nad nami i tak ani jednej chmu-
ry wulkanicznej nie widać.
Z Berlina przyjechali artyści filharmonii, którzy po spe-
cjalnie przygotowanym „Requiem” Mozarta dostają liczne
brawa. To jeden z akcentów pogrzebowej liturgii, która zmu-
sza do refleksji. Po wyśpiewanych przez psalmistę słowach
- Nasza ojczyzna jest w niebie. Alleluja - serca mocniej biją.
Nie da się wyrazić naszych słów współczucia wobec Marty
Kaczyńskiej, którą to z czarną woalką na twarzy pokazuje
kilkakrotnie ekran telebimu. Gubimy się w poszukiwaniach
sensu cierpienia.
Kardynał Dziwisz nie tylko dziś, ale już od tygodnia po-
maga nam znaleźć wyjaśnienie tragicznego lotu nad Smoleń-
skiem. – Wierzę, że to, co nas spotkało wyprowadzi dobro
– mówił przy pierwszym wyjściu do mediów. W swojej ho-
milii wyraźnie zwraca się do siedzącego w stallach Dmitrija
Miedwiediewa, prezydenta Rosji. Niedaleko niego zasiada
Micheil Saakaszwili z małżonką zalaną łzami. To serdeczna
przyjaciółka naszej pani prezydentowej.
Na Rynku niesamowity upał. Ludzie obwijają twarze
flagą, aby ukryć się przed słońcem. Pośród przybyłych, któ-
rzy znaleźli się w sektorze już o świcie, krążą harcerze z bu-
telkami wody i apteczkami. Oni byli tu pierwsi, już wcześnie
rano urządzili zbiórkę, podczas której wyszło na jaw, że są
z Gdańska. Teraz jak pracowite mrówki krążą między po-
szczególnymi sektorami: zielonym dla polityków, samorzą-
dowców, licznej delegacji górali ze Związku Podhalan oraz
szarym dla nas pozostałych. Opustoszały sektor czerwony
czeka już na przemarsz konduktu żałobnego. Pójdzie trasą,
którą podążały trumny królów prowadzone przez płaczków
na Wawel.
Tłum ruszył ku barierkom, gdy tylko podjechały lawe-
ty. Pośród krzyków „Polska żegna”, „Dziękujemy” i hym-
nu polskiego para prezydencka opuściła rynek. Nikt z nas
nie ruszył na spacer Plantami, ani na zakupy do galerii. Zo-
staliśmy, by w kompletnej ciszy obserwować znikające pod
Wieżą Srebrnych Dzwonów ciała pierwszej pary. A serce
Zygmunta wciąż biło.
Elżbieta Wadowska
18 kwietnia - pogrzeb prezydenta
Rynek przybrał
biało-czerwone barwy
Niektórzy czuwali na Rynku od zmroku do świtu