background image
„Na Spiszu” nr 4 (73) 2009 r.
36
Minęły dwa lata i jakże odmienna sytuacja. W czasie uroczy-
stości w święto Matki Boskiej, 8 grudnia 1946 roku, do ko-
ścioła na sumę przybył zwartym szeregiem oddział Korpusu
Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW) oraz żołnierze Szkoły
Oficerskiej. Ksiądz proboszcz Stanisław Fox zwrócił się do
nich następującym słowami: „Dziś widzimy żołnierza polskie-
go w naszym kościele, a jeszcze dwa lata temu nasz świąty-
nia była zamieniona na więzienie. Stąd po roratach zabrano
ludzi wprost z kościoła i zawieziono furmankami do Trybsza
na budowę okopów”. Po sumie żołnierze Szkoły Oficer-
skiej urządzili w Domu Parafialnych występ artystyczny.
Śpiewali pieśni i prowadzili propagandę wyborczą. Część
z nich chodziła z bronią i patrolowała na zewnątrz. Pamię-
tam jak dowodzący grupą porucznik rozpoczął występ od
przywitania księdza i wójta pięknymi słowami: „Przewie-
lebny księże kanoniku i Wy Panie Wójcie” (wójtem Ku-
ruc Stanisław). Potem jeden z uczestników wygłosił dłuż-
szy referat na temat wyborów. Między innymi poinformował
członków PSL z Bukowiny, że oni nie są winni sytuacji jako
szeregowi członkowie, ale winny jest Stanisław Mikołajczyk
i władze wykonawcze PSL. Tu wyjaśnić muszę, że w tym
czasie w Polsce trwała walka polityczna z Polskim Stronnic-
twem Ludowym jako opozycją i ugrupowaniami lewicowymi
(PPR i PPS). Na terenie Bukowiny nie było żadnej partii poli-
tycznej, a opozycyjny PSL na terenie powiatu nowotarskiego
został przez władze rozwiązany. Wtedy też wprowadzono
godzinę policyjną na terenie Podhala. Starostą powiatowym
jednak w tym okresie był członek PSL, Władysław Skibiński
(w opozycji do komunistów), były kapitan Wojska Polskiego
sprzed wojny, wywodzący się z Maruszyny. Po sfałszowanych
wyborach na wieś coraz mocniej wprowadzano ateistyczną
ideologię i nowe pomysły gospodarcze, które miały uczynić
świat lepszym. Okazało się, że kryły się za tym kolejne upo-
korzenia, a nawet zbrodnie, zwłaszcza w okresie stalinowskim.
Ludzie jednak to wszystko wytrzymali. Czas upływa i zdaje się
że dziś mamy pokój i postęp, ale nadal nie wiadomo co ludzi
czeka w przyszłości. Oby nie doczekali już nigdy takiej niena-
wiści, głodu i wojny, jaka dotknęła ich dziadków.
Franciszek Chowaniec
front, siłą zabierano ludzi do pracy przymusowej przy budowie
okopów, które wytyczono na terenie od Trybsza, przez Nową
Białą w kierunku Gorców. Do tego dochodziły napady grup
partyzanckich i związane z nimi dochodzenia. W takiej to at-
mosferze nadszedł dzień 8 grudnia 1944 roku. Było to świę-
to Niepokalanego Poczęcia Matki Bożej, ale zniesione przez
Niemców w czasie okupacji. W tym dniu udałem się wcze-
śnie rano na roraty, a w kościele zgromadziło się wielu ludzi,
ponieważ była przewidziana tylko jedna, poranna msza. Na
zakończenie tego nabożeństwa podczas śpiewu Anioł Pański
część mężczyzn zaczęła wychodzić z kościoła i natychmiast
zostali skierowani na konwojowane przez wojsko niemieckie
furmanki, które przybyły z Trybsza. Ja dokończyłem śpiewu
Anioł Pański, a odwracając się zauważyłem, że zdenerwowani
ludzie w pośpiechu wracają do kościoła, który został otoczo-
ny przez wojsko. Przez otwarte drzwi zauważyłem, że przed
dzwonami stoi niemiecki oficer, który gestykulując krzyczał:
alles arbajten”. Wystraszeni ludzie ruszyli w popłochu z ko-
ścioła na chór, a niektórzy próbowali się ukryć popod kościel-
ne strzechy, między sklepieniem, krokwiami i dachem. Ścisk
był okropny, a ja sam ulokowałem się koło krokwi pod strze-
chą i cicho siedziałem czekając co będzie dalej. Po pewnym
czasie na strych wyszło dwóch żołnierzy niemieckich, oświe-
tlając ciemności świecami. Jeden szedł w stronę ludzi, a dru-
gi machając bronią wywoływał: „chodź, chodź…” Pamiętam
jak jedna dziewczyna przykryta chustką dźwignęła się i wy-
straszonym głosem wołała: „co panie, co panie…” – ale i ona
została skierowana przez żołnierzy w stronę wyjścia. W pew-
nym momencie światło zostało skierowane również w moją
stronę i na słowa „chodź, chodź…” już miałem się dźwignąć,
gdy spostrzegłem że z drugiej strony krokwi też ktoś się rusza,
więc powoli wsunąłem się z powrotem na miejsce swojego
ukrycia. Człowiekiem który powstał obok, o czym nie wiedzia-
łem, okazał się brat Staszek. Leżeliśmy jeden obok drugiego
i nie wiedzieliśmy o tym. Czas płynął powoli, ale nikt z lepiej
ukrytych nie ruszał się. Pod kościołem Niemcy przygotowy-
wali transport tych robotników do wyjazdu. Usłyszałem jak
ksiądz proboszcz pytał dokąd zabierają ludzi i kiedy wrócą.
Niemiecki żołnierz odpowiedział, że wiozą ich do Trybsza, bo
są potrzebni przy budowie okopów. Oznajmił też, że zostaną
zwolnieni wieczorem wraz z furmankami, które były dodat-
kowo dostarczone przez naszego sołtysa, który musiał je dać
Niemcom do przewozu. Nie pamiętam ile osób zabrali wtedy,
ale ludzie mówili że było dużo tych wozów. Po pewnym cza-
sie, a było to już koło południa, na strych wyszedł ministrant
i zawołał głośnym głosem, że Niemcy już odjechali, a kto się
ukrył może już wyjść. Mimo to nikt się nie ruszał, nikt nie re-
agował, a na strychu panowała cisza. Wstaliśmy dopiero, gdy
starszy Bukowian powiedział, że naprawdę nie ma nikogo. Lu-
dzie wychodzili z ukrycia brudni i zakurzeni. Na dole po zej-
ściu obecny był ksiądz proboszcz Stanisław Fox i jeden gość
z Warszawy, który pełnił funkcję agronoma. Nadal byliśmy
wystraszeni, ale oni spokojnym głosem nas pocieszali i prosili,
aby udać się do domu. Na długo zapamiętałem to smutne świę-
to 8 grudnia 1944 roku. Do dziś w mojej pamięci jest ta smętna
pogoda i duża odwilż w powietrzu jak w tym dniu zapanowała.
Stary kościół w Bukowinie Tatrzańskiej