background image
13
„Na Spiszu” nr 1 (66) 2008 r.
która natychmiast gasła, a to podlewali wodę na krzesła
i siadająca dziewczyna miała mokrą spódnicę, a to obra-
cali suszące się na blasze kołcuny czyli sukniane buty, aby
dziewczyny nie mogły rozpoznać swoich. Wszystkim tym
żartom towarzyszył śmiech i radość.
Aż nadchodziły nieuchronnie ostatki. W domach, prze-
ważnie pustych, Cygan Mirga grał od ostatniej niedzieli kar-
nawału aż do „wstępnej środy” czyli środy popielcowej.
Z muzyką nie było żadnego problemu. Wielu mężczyzn
umiało grać na skrzypcach i basach.
Podczas ostatków młodzież się bawiła, a zamężne kobie-
ty przygotowywały się do postu. Popiołem szorowały garn-
ki, żeby ani jedno tłuste oko nie pojawiło się na potrawach
postnych. Należy przy tym pamiętać, że o ile w adwencie
poszczono trzy dni w tygodniu, to w poście całe czterdzie-
ści dni. W tak „wycuchanych’ garnkach gospodynie goto-
wały kwaśnicę z jajkiem roztrzepanym. Była to zupa na ole-
ju lnianym. W ogóle postne potrawy przygotowywało się
na takim oleju. Olej lniany tłoczony był w olejarni w Czar-
nej Górze. Znajdowała się ona za wodą, naprzeciw obecnej
szkoły i była w posiadaniu rodziny Wodziaków. Gospody-
nie gotowały także zupę z kminową wodą. Zbierany latem
i jesienią kmin dodawały do zasmażki, a to wszystko razem
do zupy. Tak samo było z bryndzową wodą.
Na Niedzielę Palmową kawalerowie przygotowywa-
li palmy. Bazie na palmach wiązali biczem. Bicz służył do
pasenia krów latem, a bazie z palmy wkładano do pierwszej
zaoranej na wiosnę skiby ze zbożem lub ziemniakami.
W Wielki Piątek jadło się „raz do syta, dwa razy tak
sobie”. Pilnowano się nawzajem, żeby nikt niczego od ni-
kogo nie pożyczał.
Niedziela Wielkanocna rozpoczynała się procesją Re-
zurekcyjną. Na sumie święcono pokarmy, a chleb świę-
cony w tym dniu, gospodarze wkładali do skiby. Było to
wielkie święto. Do tego stopnia, że tak jak i w Boże Na-
rodzenie, nikt nie zamiatał domu, nikt nie wyrzucał gnoju
ze stajni. Kobiety nie gotowały też obiadu, bo wszyscy je-
dli „święcelinę”- specjalne danie przygotowane z pokrojo-
nych święconych składników i polane kwaśnym mlekiem
z dodatkiem tartego chrzanu. Świecono wtedy jajka, kieł-
basę, „sołdrę” czyli szynkę wędzoną, mięso, chrzan, sól.
W drugi dzień świąt, jak w każdej miejscowości, odby-
wał się obrzęd „śmigus – dyngus”. Nie było wtedy perfum
i kawalerowie musieli (i chcieli) oblewać dziewczyny wodą
z wiader. Co bardziej pomysłowi rozpuszczali w wodzie
mydło tworząc środek zapachowy.
W kądzielnej izbie - zespół „Spiszacy”, 1979
Po Wielkanocy zwykle następowała wiosna, a wraz
z nią mieszkańcy wychodzili do swoich polowych prac, któ-
re na dobrą sprawę kończyły się dopiero późną jesienią. Ale
wcześniej odbywały się ceremonie różnych zwyczajów i ob-
rzędów. Po świętach wielkanocnych najprędzej obchodzi-
li mieszkańcy Trybsza Zielone Świątki. Panował zwyczaj
oświecania ducha. Mówię „panował”, bo to, co do dzisiaj
się kultywuje, w niczym nie przypomina obrzędu sprzed lat.
Starsi chłopcy szli do lasu i przynosili korę ze smreka. Mu-
siała ona być w jednym kawałku, dlatego nie każdy mógł ją
przynieść. Kiedy już była, formowali z kory lejek. Do lejka
wlewano uzbieraną w lesie żywicę z drzew i wkładano sło-
mę. Grupa młodzieży zbierała się na Ubocy w przeddzień
Zielonych Świąt czyli świąt Zesłania Ducha świętego. Za-
palali lejek i śpiewali pieśni do Ducha świętego, także mo-
dlili się. Potem oczywiście śpiewali inne pieśni. W Tryb-
szu panowała swoista konkurencja między „gorzanami”
a „dolanami” o to, kto zapali większe ognisko z tej okazji.
W drugi dzień Zielonych Świąt jest zwyczaj „mojek”. Jest
to zwyczaj, który zachował się w kilku wsiach, między inny-
mi w Czarnej Górze. Pamiętają o nim strażacy, ale i miesz-
kańcy wsi. Strażacy formują oddział i wędrują przez wieś.
Z przodu oddziału kroczy jeden z nich trzymając przystro-
jone drzewko świerku. Zatrzymują się przy każdym domu
i śpiewają.
Towarzyszy im mężczyzna przebrany za „pana”: ma
najczęściej ciemne okulary, brzuch wypchany poduszką
i czarny skórzany płaszcz. Kobiety muszą z nim odtańczyć
przed swoim domem. Przed domami, w których były pan-
ny na wydaniu zazwyczaj stawiano „lyskę” czyli wycię-
tą leszczynę. Cały ten orszak dopełnia dziwna para. Są to
dwaj mężczyźni przebrani „za Cygankę i Cygana”. Biegają