background image
„Na Spiszu” nr 1 (66) 2008 r.
12
w kapeluszu z „wontrysowym piórkiem”. „Wontrys” to taki
specjalny rodzaj nitki, coś w rodzaju dzisiejszej ozdobnej
złotej nitki, na którą wieszamy bombki na choince. Kupo-
wano go w Kieżmarku. Ale „wontrys” na wesele był biały.
Z niego była uwita owa koronka i piórko. W Trybszu było
kilka gospodyń, które to potrafiły robić. Po mszy młodzi za-
praszali swoich drużbów na obiad. Drużbów w tym czasie
było tylko dwóch i reprezentowali oboje młodych w prze-
ciwieństwie do druhen. Druhen było tyle, ile było w rodzi-
nie dziewcząt gdzieś od 15 roku życia. Po obiedzie druż-
bowie dostawali od młodych listę z zaproszonymi gośćmi,
wódkę i szli zapraszać mieszkańców na wesele. Szli śpie-
wając. W każdym domu odśpiewywali przyśpiewkę i w ten
sposób zapraszali. Przed obejściem, zanim weszli do czy-
jegoś domu śpiewali:
Otwiyroj się bramo,otwiyroj się sama,
Bo tu idom chłopcy od młodego pana.
Jeżeli któraś dziewczyna odmówiła któremuś z nich, to
przechodząc obok jej domu śpiewali złośliwie:
Jo z gory pojadym, hamuwoł nie bedym,
Za tobom dziywcyno banuwoł nie bedym.
Sikiyreckom zacion, trzoska odleciała,
Całujze mnie w d... kieześ mnie nie fciała.
Po II wojnie zwyczaje te zaniknęły, pojawiły się popra-
winy, a i wesela zaczęto urządzać coraz częściej w soboty.
W dzień wesela wszyscy wylegali na ulicę, żeby zoba-
czyć młodych. Najpierw orszak szedł do domu panny mło-
dej. W drodze do kościoła druhny rzucały w stronę obser-
wujących „kołoce” czyli placki w rodzaju podpłomyków,
upieczone wcześniej w takiej ilości, żeby wystarczyło dla
wszystkich po drodze. „Kołoce takie piekło się na węglach
szybko obracając, żeby się nie przypiekły. Podawano je na
co dzień do różnych potraw. W kościele druhny stały rzę-
dami aż po drzwi. Nie zakładały chustek na głowę, gdyż
jako niezamężne, nie musiały tego robić. Ubierały za to od-
świętny strój. Samo wesele było okazją do śpiewu, tańca
i rozmów. Na obiad kucharki podawały rosół z makaronem
i kapustę. Nie było osobnych talerzy dla każdego, toteż bie-
siadnicy jedli ze wspólnych misek. Było przy tym śmiechu
co niemiara. „Parobcy” czyli starsi chłopcy specjalnie dużo
solili, wyjadali co lepsze kęski. Wykorzystywali trochę to,
że dziewczęta się wstydziły. Po obiedzie na stole pojawia-
ły się inne smakołyki. Jeżeli myślicie, ze takie jak dziś, to
jesteście w błędzie. Te rarytasy to jajecznica na mące, któ-
ra do niedawna w wielu domach była tradycyjnym niedziel-
nym śniadaniem, bryndza, słonina. Był pieczony chleb,
a zamiast dzisiejszych tortów i ciastek – baby drożdżowe
i „grulowniki”. Oczywiście nasi dziadkowie nie odbywali
wesel bez alkoholu. Ale i tu zadowalano się tym, co wyra-
biano domowym sposobem- bimbrem. Na weselu nikt nie
podawał mięsa. Wesele miało swoje tradycje. Na wesele nie
miały wstępu dzieci. Starsi chłopcy wypędzali je z wese-
la, więc rzadko które przychodziło. Bo wesele to była spra-
wa dorosłych. Z wieczora młodzi otrzymywali od swoich
gości prezenty „dor”. Były to skromne dary, ale też nikt nie
oczekiwał drogich i kosztownych podarków. We wsi było
dość biednie, ale ludzie chętnie uczestniczyli w weselach,
chociażby ze względu na niewielkie wymagania „prezen-
towe”. Młodzi więc dostawali chustkę, kawałek materiału,
czasem pieniądze.
Około północy mężatki sadzały pannę młodą na krze-
śle i dokonywały „cepowin”. Polegało to na tym, że zdej-
mowały młodej koronkę, zakładały czepiec i chustkę- de-
linkę. Żartując podsuwały młodej cedzarkę do ziemniaków,
żeby się w niej przeglądała. Pan młody musiał żonę wyku-
pić, oczywiście za alkohol. Wesele trwało najczęściej je-
den dzień do rana. Jeżeli dziewczyna wychodziła za mąż za
chłopaka z innej wsi, musiała się „odprowadzić” czyli po-
żegnać nie tylko z domownikami, ale i z domowymi sprzę-
tami, na przykład z łyżkami.
Cepiny podczas wesela spiskiego w wykonaniu zespołu
„Spiszacy” z Łapsz Niżnych
To cały czas karnawał. Był to także czas „chodzenia
z kądzielą”. Była zima, więc młode dziewczęta zbierały się
w „kądzielnych izbach”. Wcześniej umawiało się ich kil-
ka, do której wieczorem przyjdą i u kogo taką izbę urządzą.
Gospodyni „kądzielnej izby” musiała ją wcześniej przygo-
tować, wyczyścić lampę, ozdobić różowo- czerwoną wy-
cinanką. W zimie także przygotowywano len. Jesienią ze-
brany i wymoczony, przecierano na trojaczkach, a w zi-
mie kobiety przędły. Z uzyskanych nitek na krosnach wy-
rabiano później lniane płótno, potrzebne do szycia ubrań
i innych wyrobów gospodarskich, na przykład płacht do sia-
nia zboża na wiosnę. Do tej pracy zbierały się dziewczęta
i kobiety wspólnie, aby razem porozmawiać i pośpiewać,
spędzić czas w długie zimowe wieczory. I tu chłopcy robili
im różne psikusy. Kiedy tylko widzieli, że dziewczęta roze-
szły się do domów, aby coś zjeść, natychmiast motali lnia-
ną kądziel po drzewach, po ziemi. Czasem nawet podpala-
li na krążku. Wtedy dziewczęta miały wykonać od nowa tę
samą pracę. Inną czynnością były „prucki”. Polegały one
na darciu pierza gęsiego w domach, w których także zbie-
rało się kilka niewiast. Kawalerowie również i wtedy robi-
li „na despet” czyli na złość- a to wpuścili ptaka do lampy,