background image
11
„Na Spiszu” nr 1 (66) 2008 r.
O życiu mieszkańców naszej wsi
wiemy z opowiadań dziadków.
Są to informacje sięgające koń-
ca XIX wieku, ale najczęściej doty-
czą wieku XX. Życie to wyznaczały
pory roku, święta kościelne i zwycza-
je z nimi związane. Było w znacznym
stopniu uzależnione od przyrody.
Początek roku liturgicznego to ad-
went. Był to szczególny czas, nie tylko
ze względu na oczekiwanie świąt, ale
i na zwyczaje wtedy obowiązujące. Za-
kończono już prace polowe. Podczas
adwentu nie można było niczego ro-
bić z ziemią. Nie wożono także gnoju.
Uważano bowiem, że i ziemi należy się
odpoczynek po całorocznym wysiłku.
Za to adwent był czasem młócki.
Młócono cepami lub kieratem, który
zaprzęgano do koni. Tylko nieliczni
gospodarze mogli pozwolić sobie na
młócenie maszyną. A według trady-
cji należało „do Gód omłócić”. Gdy
na to pozwalały warunki, to znaczy
gdy była „sanica” gospodarze praco-
wali w lesie.
Wszyscy chodzili rano na mszę
roratnią. Bardzo przestrzegano tak-
że postu. Aż trzy dni w tygodniu uwa-
żano za postne: środę, piątek i sobotę.
W te dni nie podawano potraw mię-
snych. Dbano o to, aby nawet jedno tłu-
ste oko nie pojawiło się na potrawach-
wcześniej garnki i naczynia służące do
przygotowywania potraw wygotowy-
wano. Ale nawet, gdy nie poszczono,
jedzenie było skromne. Od lata, kiedy
krowy dawały trochę więcej mleka, ro-
biono zapasy z masła na zimę. Masło
takie, zrobione w „kiernicce”, zasmaża-
no i solono do smaku, umieszczano w
„dzieżeczkach” czyli specjalnie w tym
celu wykonywanych beczułkach. Pil-
nowano przy tym, żeby obrączka przy-
trzymująca deszczułki była drewniana,
nie metalowa. W takiej dzieży przetrzy-
mywano również bryndzę. Nikt nie jadł
masła tak jak dzisiaj czyli na kanapce.
Masłem tym zasmażano zupy.
Potem przychodziło Boże Narodze-
nie. Zaczynało się Wigilią. Przez cały
dzień nikt prawie nic nie jadł. Gospo-
dynie piekły ziemniaki. Piekły je pod
blachą, w skorkach. Potem podawały
do jedzenia. Przyrządzały także czar-
ną kawę paloną z żyta i cykorii. Pod-
czas wieczerzy podawano takie potra-
wy, na jakie rodzinę było stać. Były to
dania przygotowane z tego, co wyho-
dowano w gospodarstwie. Więc kapu-
sta z grzybami, z grochem. Podawano
też łazanki z makiem, który latem rósł
między burakami.
W wigilię nie należało od nikogo
niczego pożyczać. Gospodynie pilno-
wały, aby pranie nie zostało na sznu-
rach. Mało kto w ten dzień odwie-
dzał sąsiada. Jeżeli już musiał, to nie
mogła to być kobieta. Kobiety piekły
„babę na grulowniku”, którą podawa-
ły w Boże Narodzenie. Boże Narodze-
nie to ogromne święto. Nie odwiedza-
no nawet najbliższej rodziny, spędza-
no cały dzień w gronie domowników.
Było to tak wielce czczone święto, że
gospodarze w tym dniu nie wyrzucali
gnoja ze stajni, a gospodynie nie goto-
wały ani nawet nie zamiatały podłogi.
A była ona zanoszona słomą, która wy-
chodziła przecież z łóżek z sienników.
W drugi dzień świąt można już było od-
wiedzać się. Działo się to jednak tyl-
ko w obrębie swojej wsi. Bardzo rzad-
ko ktoś miał rodzinę w innej miejsco-
wości, gdyż nie zawierano małżeństw
poza Trybszem. Jeżeli zdarzał się taki
związek, to nieczęsto, bo uważano, że
do drugiej wsi żenią się lub wychodzą
za mąż ci, co nic nie mają, to znaczy
nie mają majątku. Na szczęście dzisiaj
już tak nie myślimy.
Od Bożego Narodzenia rozpoczy-
nał się karnawał czyli mięsopusty. Był
to czas radości. W karnawale najczę-
ściej odbywały się wesela. A wesele
w Trybszu to wydarzenie nie tyl-
ko dla rodzin młodych, ale i dla ca-
łej społeczności. Wesela odbywały się
we wtorki lub środy, około godziny
9. Była to pora dogodna dla wszystkich
– gospodarze już odkarmili zwierzęta
a gospodynie zdążyły z pracą w domu.
W niedzielę przed weselem pan-
na młoda przychodziła do kościoła
w koronce z „wontrysu”, a pan młody
Historia zaklęta w tradycji
czyli życie codzienne na Spiszu
Turoń czyli baran w wykonaniu kolędnikó niżninołapszańskich