background image
33
„Na Spiszu” nr 1 (62) 2007 r.
który zwyczajowo granice między bratnimi krajami strzegł
niezwykle mocno. Aby dostać się w tę przygraniczną stre-
fę, nasi gospodarze wcześniej postarali się o zgodę straży
granicznej, która zresztą konwojowała naszą grupę gór-
skimi ścieżkami, aż do opuszczonej wioski.
To było wzruszające, chodzić po ogrodach, polach,
zarośniętych ścieżkach, odszukiwać resztki fundamentów
domostw. Ocalałym budynkiem była dawna szkoła, sto-
jąca bez okien w zdziczałym sadzie. Po złożeniu kwia-
tów pod krzyżem brniemy w wysokiej, mokrej trawie na
cmentarz. Widać, że groby są odwiedzane, ich właściciele
dostają specjalne przepustki od wojska i mogą kilka razy
w roku tu przyjść.
wodnikiem był wówczas Tibor Remias, historyk z Mu-
zeum w Miszkolcu. Jego rodzina to Lendziele, znali jesz-
cze polską gwarę, on już tylko potrafił zrozumieć język
polski. Odwiedzamy Sajossantpeter, jest tu cała uliczka
potomków z Derenk, samych derenczan już jednak nie ma
– wymarli. Wstępujemy do Sögliget. To tu znajduje się ża-
łobna sygnaturka z dereńskiego kościoła zwana Anną (od
napisu „Anno 1723”). Po rozebraniu kościoła w Derenk
(z cegieł zbudowano nowy kościół w Istvánmajor) dzwo-
ny rozdzielono między wygnańców. Największy przypadł
grupie w Istvánmajor, mniejszy wzięli osiedleńcy z Me-
zönyarad, a Annę oddano do parafialnego kościoła w Ja-
bloncy, która po I wojnie znalazła się po stronie czecho-
słowackiej, tuż za granicą węgierską. Jeden z derenczan,
zamieszkały w Sögliget wykradł sygnaturkę i w plecaku
przeszmuglował przez granice do Węgier, do swej nowej
parafii. Skradając się korytem potoka potknął się jednak
i uderzył plecakiem o kamień. Sygnaturka pękła. Oglą-
dałem słynną Annę, lężącą na mensie ołtarza w Sögliget,
którą z czułością pokazywał nam proboszcz Laszlo Gy-
üre, węgierski duszpasterz resztki derenczan.
Szkoła w Derenku
Derenk leżał na prywatnych terenach hrabiego Es-
terhazy, który traktował je jako tereny łowieckie. Deren-
czanie zaś, jak to w chłopskim zwyczaju bywało, od po-
koleń specjalizowali się w kłusownictwie. A że zwierzy-
ny było w bród, ta z kolei niszczyła pola chłopskie, chło-
pi zaś domagali się odszkodowań. W efekcie hrabia zde-
cydował w interesie i chłopów i zwierzyny – przesiedlić
w 1941 r. ludność w dolinę.
Większość ludności przeniesiono do Istvánmajor,
gdzie odwiedziła ich Autorka artykułu. Ja miałem okazję
odwiedzić także inne skupiska byłych derenczan. Prze-
Istvamajor grób Budinszkych
Członkowie Towarzystwa Bem-Petöfi planowali uru-
chomienie w starej szkole w Derenk schroniska turystycz-
nego, mając na uwadze fakt rosnącego już wtedy zain-
teresowania Polaków odwiedzaniem Węgier, tym bar-
dziej, że przez Derenk bieginie jeden z głównych, gór-
skich szlaków krajowych (niebiesko znakowany). Co
z tego udało się do dziś zrealizować? Nie wiem. Z rela-
cji Autorki tekstu wynika, iż Derenk odżył, odbywają się
tu odpusty, spotkania – podobnie jak w odżywających
u nas wioskach łemkowksich.
tekst i foto Adam Bartosz
Pozostałości po studni w Derenku