background image
„Na Spiszu” nr 1 (62) 2007 r.
20
Przed tegorocznym sezonem narciarskim w polskiej prasie publikowano
zestawy różnych atrakcji, jakie na wypadek braku śniegu przygotowują tu-
rystom alpejskie kurorty. W sumie nic wielkiego, czego byśmy i w polskich
górach nie robili. W kilku punktach mamy nawet przewagę. W tym miejscu
powiem tylko tyle, że niedoścignionym produktem turystycznym jest u nas
ciągle żywa i żyzna kultura ludowa. Do tego dochodzi moda na góralszczy-
znę i skojarzenia, jakie mają z naszym regionem ludzie korzystający z wypo-
czynku. Kiedy więc gazdowie zaproponują gościom zapalenie watry (ogni-
ska), nikt się nie opędza.
dzie chętnie słuchają opowieści i opi-
nii wyrażanych miejscową gwarą.
Atrakcją i niezbędnym rekwizytem
jest kapelusz góralski i ciupaga, któ-
re wędrują z ręki do ręki, z głowy na
głowę, a aparaty cyfrowe aż się grze-
ją, nie mogąc pomieścić coraz pięk-
niejszych fotografii! Przy okazji wa-
try musi też być na podorędziu ogni-
sta woda, jednak z zaleceniem, aby
jej do ognia nie dolewać, ani też nie
wylewać za kołnierz. Należy prze-
strzegać porządku i sprawiedliwo-
ści. „Jak kosa kosi...” zarządzono, to
tak ma być! „Jak godzina idzie...”, to
każdy winien wiedzieć w którą stro-
nę obracać przysłowiowe „Na zdro-
wie”. Kto nie wykazuje roztropności,
a przy tym nie przestrzega zasad, ma
zamiast watry swoje Waterloo!. Po-
legnie, nie doczeka końca.
Kiedy rano trzeba się dźwignąć,
po głowie jeszcze chodzi „Góralu czy
Ci nie żal”. Mimo to, ludzie, godóm
wóm, ino watra! Watra to lyk na sickie
niescyńścia. Na ból, na goróncke i na
zimno. Ino bez przesady. O hej!
Jan Budz
Dobra watra musi być przygotowana. Nie wystarczą gnotki i sajty, do-
brze mieć trochę cetyny. Z tego robi się małym nakładem nawet „sztuczne
ognie”. Na początku każdej watry „królują dzieci”. Pieczona kiełbasa i bo-
czek, pieczona na ogniu cebula, a zwłaszcza chlebuś są aromatycznym dodat-
kiem zapachowym. Ludzie wzmocnieni na ciele, zaraz szukają coś dla duszy.
A że duch w Narodzie nie ginie, z upływem czasu pojawiają się ochotnicy
skaczący przez watrę, jak zbójnicy. W końcu gazdowie wyciągają z za pazu-
chy „co nieco” na rozgrzewkę i zaśpiewają jedną, czy drugą popularną przy-
śpiewkę, i robi się wesoło. Nie trza magnetofonu! Iskry buchające z ogniska
dla jednych nostalgiczne, dla innych pobudzające i wzruszające, nie pozwa-
lają w żadnym wypadku na obojętność. Wesołość i gwar przeradza się w fe-
stiwal, w którym pieśni góralskie mieszają się ze wszystkim, co Polska bie-
siadna słyszała. „Hej bystro woda, bystro wodzićka...” miesza się z „Podźmy
chłopci bucki ścinać...” i „Idzie dysc, idzie dysc, idzie siekawica...”. W nie-
których przypadkach śpiewane są także kolędy. Na tym etapie watry nikt już
nie użala się na brak śniegu, mało tego wszyscy są zadowoleni, że jest faj-
nie jak w wakacje!
„Przi watrze” ludzie są nie tylko przyjaźni, ale też potrafią się otwarcie
wypowiadać. Jakże wtedy miło słyszeć pochwały pod adresem górali za to,
że zachowali swoją gwarę, pieśni i zwyki, których w innych regionach nie
udało się utrzymać w takim bogactwie - poza Kaszubami. Tu okazuje się już
zupełnie jasne, że Kaszubi to górale, którzy się na „Batorego na załapali! Lu-
Przi watrze
Kurzy sie z watry
Jaze za Tatry,
Iskierki świklonce
Sypiom sie po łonce
Leci do góry
Płomycek spory,
Wiater se poniesie
Dym po całym lesie
Doś głośno strzylo
Synkate drzewo,
Wiecór rozjaśniyło
Ciepło sie zrobiyło.
Maria Waniczek – Niedzica
Watra, śleboda i pogoda