background image
29
„Na Spiszu” nr 2 (59) 2006 r.
Kie Sobek Chowaniec był małym chłopcym, to go
prędzyj co inkse jako nauka ciesyło. Ksiązka mu w głowie
nie była. Ciesyły go dziki, co w nocy ryły grule na Sroków-
kach i trza ik było krzykiym przeganiać. Ciesyły go pstrągi
w potoku, co ik tam było więcej jako kamieni. Ciesyły go ja-
strzębie, co miały gniozda w Spolónym Potoku. Ale ka mu
ta była skoła w głowie. Ale przysed taki przymus, ze musioł.
Ociec mioł śnim duzo kłopotu, bo mu roz przed tóm skołóm
na smereka uciók i hań dwa dni siedzioł. Nie było jak smar-
koca ściągnąć. Dopiyro ociec smereka śción i Sobek widzi,
ze musi. Jak zacón chodzić, to potym juz chodziył. Ale mu
rachunki nie sły, dodawanie to ta jesce jesce, ale mnozenie
nijakim prawym głowy sie nie trzymało. A tu pón ucy:
- Sobuś, dziecko, kielo jest dwa razy seść.
- Dwanoście, panie.
- A seść razy dwa ?
- Seśćdziesiąt dwa, panie.
- Słuchoj Sobuś, cy od przodku do zadku, cy od zadku do
przodku, to przecie jedno i to samo.
Rozumies ?
-Rozumiym.
- No to kielo jes dwa razy seść.
- Dwanoście, panie.
- A seść razy dwa ?
- Przeciezek godoł, dy seśćdziesiąt dwa.
Widzi pón ze nie poradzi. Obziyro sie po klasie i wi-
dzi, ze akurat na oknie siedzioł kot. Łap kota i pokazuje
Sobkowi.
- Co to ?
- E dy kot.
Tu pón kota obróciył drugom strónom i zaś sie pyto:
- A to?
Sobuś poźroł dokładniej.
- Ej, kotka, panie.
I tak wysło na Sobkowe, ze od zadku do przodku i od
przodku do zadku to nie to samo.
Józef Tischner
Jako sie Sobek rachunków
w skole ucy³
W Dzienniku Polskim z 18.02.2006 roku opisano losy
skargi jaką złożył sekretarz Towarzystwa Słowaków w Pol-
sce Ludomir Molitoris na działalność wójta Łapsz Niżnych
Antoniego Kapołkę. Sprawa dotyczyła rzekomego zakłóce-
nia Przeglądu Orkiestr Dętych jaki odbył się w sierpniu ubie-
głego roku w Jurgowie. Radni łapszańskiej gminy rozpatrzy-
li skargę i uznali ją za bezzasadną.
Do zarządu Związku Polskiego Spisza jeszcze latem
ub. roku zwracało się kilka osób, aby interweniować do władz
państwowych w obronie młodzieży spiskiej z Kacwina, któ-
rą potraktowano w oburzający sposób na tymże przeglądzie.
Po zastanowieniu uznaliśmy, że wystarczającą karą dla TSwP
była reakcja obecnej na przeglądzie publiczności. Kiedy bo-
wiem reprezentujący organizatora L.M. - poprzez niewłaściwe
gesty i słowa - nie dopuścił do występu „nieproszonej” orkie-
stry szkolnej, z pomocą pospieszyli miejscowi samorządowcy
na czele z sołtysem wsi. Młodzież ugoszczono i poproszono
o zagranie, aby nie czuła się dyskryminowana. Występ odbywał
się z dala od sceny i spotkał się z aplauzem publiczności, która
zignorowała to co się działo na scenie. To bardzo zdenerwowa-
ło krzątających się na scenie a zwłaszcza fakt, że publiczność
odwróciła się do nich plecami. Oto i całe zakłócenie.
Był jeszcze jeden powód dla którego nie chcieliśmy zajmo-
wać się tym nagannym przypadkiem. Od kilku lat nasi człon-
kowie skupiają się na działaniach pozytywnych dla kultury
i gospodarki Spisza. Natomiast każda taka sprawa kończy się
pomówieniem nas (ZPS) o nacjonalizm, szowinizm, a zwłasz-
cza o prześladowanie tzw. mniejszości słowackiej. W ocenie
wójta Kapołki w tym przypadku nie wchodzą w grę proble-
my narodowościowe. Niestety inne okoliczności i kulisy całej
sprawy mogły upoważniać do przypuszczenia, że stało się coś
bardzo niedobrego, być może czyn karalny. Postępowanie wy-
jaśniające musiałaby jednak przeprowadzić prokuratura. Kto
by w tej sytuacji spodziewał się, że to Ludomir Molitoris po-
skarży się na działalność (Bogu ducha winnego) wójta, mało
tego, że będzie interweniował dalej u marszałka wojewódz-
twa małopolskiego, u kuratora oświaty i pełnomocnika woje-
wody ds. mniejszości narodowych. Niewiarygodne!
Opisany przypadek świadczy o tym, że pan Molitoris
nie ma szczęścia w Jurgowie. Całą sprawę da się wytłuma-
czyć tylko jednym – chronicznym pragnieniem bycia prze-
śladowanym. Jeśli nikt nie skarży na „towarzystwo” to jego
szef gotów jest sam na siebie donieść i jeszcze „krzyczeć”
że to ich biją! Czyżby więc każda okazja była dobra, aby zwró-
cić na siebie uwagę, kiedy traci się wpływy? My jednak nie
przeszkadzamy w działalności „towarzystwa”, wręcz popie-
ramy je z racjonalnych pobudek. Bo choćby ich ideologia nie
sprawdziła się to jednak takie budynki jak w Kacwinie przy-
dadzą się w każdej wsi. Nie trzeba daleko szukać ! Przykła-
dem jest wykorzystanie na potrzeby wiejskie b. Muzeum Le-
nina w Poroninie, a w Nowym Targu przeznaczenie b. siedzi-
by PZPR na potrzeby starostwa.
Jan Budz
Niespełnione pragnienie