background image
„Na Spiszu” nr 2 (59) 2006 r.
28
O tym zdarzeniu wnuki
i prawnuki Sebastiana Cho-
wańca z Jurgowa będą opowia-
dać jeszcze następnym pokole-
niom. We wrześniu 1939 roku
w Jurgowie nastała Słowacja;
po krótkich walkach do wsi we-
szło słowackie wojsko, a za nim
słowaccy urzędnicy. Którejś nie-
dzieli przyjechał pochodzący
z Jurgowa ksiądz Alojz Miśko-
vić (Alojzy Miśkowicz red.), pełniący w rządzie księdza
Józefa Tiso funkcję komisarza ziem odzyskanych. Do-
wiedziawszy się, że Chowaniec co niedzielę prowadzi
w kościele śpiew godzinek po polsku, całe kazanie pod-
czas sumy poświęcił jego antypaństwowej działalności.
„Nam tu agitatorów nie trzeba!" - grzmiał z ambony po
słowacku. „Dla takich jak on miejsca w kościele nie ma!"
Kiedy siedemdziesięcioletni Chowaniec zorientował się,
że ten młodszy o trzydzieści parę lat ksiądz mówi o nim,
wstał i aż do końca kazania słuchał oskarżeń pod swo-
im adresem na stojąco. Po Mszy cała rodzina zebrała się
w domu najstarszego syna, Józka, który niedaleko kościo-
ła miał sklep. „Tato, pocoście stoli?" - pytał wzburzony
Józek. „Jak o kim rozprawiają, to musi i stanąć" - odpo-
wiedział spokojnie ojciec.
Sebastian Chowaniec cieszył się we wsi powszech-
nym szacunkiem: ceniono jego mądrość i doświadczenie,
zasięgano u niego rady, potrafił godzić zwaśnionych. Był
człowiekiem światowym, umiał czytać i pisać, dwa razy
był za oceanem. W Ameryce pracował ciężko w kamie-
niołomach, a później w browarze; za zarobione pieniądze
kupił między innymi polany pod Hawraniem. W czasie
I wojny walczył za cesarza na froncie włoskim; przed
odjazdem kazał sobie zrobić zdjęcie w mundurze, „żeby
dzieci wiedziały, jak wyglądał ojciec". Po powrocie dzia-
łał na rzecz przyłączenia północnego Spisza do Polski, za
co w latach trzydziestych odznaczono go Krzyżem Nie-
podległości. „Należał do pokolenia, które przy pomocy
grabi walczyło z orłami porywającymi owce" - powie
o nim po latach jego sławny wnuk.
W rodzinie powtarzano anegdotę, że Sebastian Cho-
waniec miał pojechać wiosną 1919 roku na konferencję
pokojową do Paryża jako reprezentant spiskich Polaków,
żona jednak bała się i kazała mu zostać w domu - „bo kto
będzie grule sadził". W efekcie pojechał Wojciech Hal-
czyn z Lendaku i to on - wraz z Piotrem Borowym z Ora-
wy i księdzem Ferdynandem Machayem - został przyjęty
na słynnej audiencji przez prezydenta USA Wilsona.
Granica na Spiszu przesuwała się w ciągu pierwsze-
go półwiecza kilkakrotnie, a w Jurgowie mieszkała lud-
ność i polska, i słowacka (wg autora-red.). Konferencja
Ambasadorów w 1920 roku przyznała Jurgów Polsce, ale
część ziem należących do jego mieszkańców znalazła się
w Słowacji. Niektórzy gospodarze przychodzili do Cho-
wańca z pretensjami, że to przez niego ich kapusta zo-
stała po polskiej stronie, a grule - po słowackiej. Korekta
z 1924 roku uwzględniła część z tych protestów. W 1938
- podczas aneksji Sudetów przez Hitlera - Polacy zajęli
jeszcze kawałek Spisza; na krótki czas jurgowianie odzy-
skali wtedy swoje polany w Tatrach. Po wejściu Słowa-
ków we wrześniu 1939 Sebastian Chowaniec, który opto-
wał za polskością tych ziem, stał się wrogiem państwo-
wym numer jeden. Skończyło się jednak tylko na awan-
turze z Miśkovićem: upomniany z ambony dumny chłop
do końca wojny godzinek nie śpiewał, ale do kościoła
chodził regularnie.
Duch i duma Śpisoka
Sebastian Chowaniec z Jurgowa
Był człowiekiem bardzo pobożnym, o jasnych za-
sadach etycznych. W czasie ceremonii ślubnej przysiągł
na głos przed ołtarzem, że nigdy nie będzie pił. Nie cią-
gnęło go do kieliszka, ale narzeczona, dowiedziawszy
się, że w Ameryce pracował w browarze, zagroziła ze-
rwaniem zaręczyn, jeśli nie złoży takiej przysięgi. Jesz-
cze kilkanaście lat po śmierci żony (Krystyna Chowaniec
zmarła w październiku 1939 roku), gdy wnuki przy okazji
którejś z kolejnych rodzinnych uroczystości namawiały
go, żeby chociaż umoczył w wódce usta, odmawiał sta-
nowczo. Po wojnie wrócił do śpiewania godzinek i w pa-
rafialnej księdze zgonów - w sierpniu 1954 – zapisano
o nim: „długoletni śpiewak różańcowy w kościele św. Se-
bastiana w Jurgowie". Jego sprawa z Miśkovićem miała
zaskakujący epilog: wnuczka Sebastiana, Karolina, która
osiadła w Bratysławie, opiekowała się Miśkovićem przed
jego śmiercią w 1967 roku.
Na podstawie książki Wojciecha Bonowicza, „Tisch-
ner”, Wyd. „Znak”, Kraków 2005
Kościół parafialny w Jurgowie, fot. J. Budz