background image
Na Spiszu nr 2 (87) 2013 r.
43
Był las czarny, a w tym lesie Madej, zbój był srogi,
Z straszną pałką jabłoniową siadał wedle drogi;
Kto w las jechał, już nie wracał, śmiałość płacił drogo;
Madej ojca, matkę zabił, nie bał się nikogo.
Rok za rokiem siła ludzi potraciło życie,
Nikt nie wiedział gdzie zniknęli, tak ginęli skrycie;
A w jaskini, w wielkiej skrzyni, Madej składa gości,
Są tam białe, są i stare pobutwiałe kości.
Szumią lasy, ciemne bory i ryczą niedźwiedzie,
Dzwonią dzwonki u wózeczka, ktoś tam lasem jedzie;
Słyszy Madej, waży pałkę, na palce się wspina,
Aż tu jedzie krętą drogą jakiś ksiądz chudzina.
Trwoga padła na Madeja, rzucił pałkę skrycie,
Skoczył z krzaków: „Słuchaj księże, jeślić miłe życie!
Jestem Madej, zbój nad zbóje, już mi w piekle łoże,
Już mi czarci wyściełają w same brzytwy, noże.
Chcę się tobie wyspowiadać: ciężkie moje grzechy!
Bardzo smutno straszne życie pędzę bez pociechy,
Tak mi tęskno, tak mi duszno za tym młodym wiekiem,
Gdym krwi ludzkiej jeszcze nie pił, kiedym był człowiekiem”.
I zapłakał gorzko Madej, po raz pierwszy może,
I ze skruchą w sercu klęknął i mówił w pokorze,
Mówił, mówił długie sprawy, zbrodnie straszne krwawe,
A ksiądz słuchał zatrwożony i oczy miał łzawe.
Skoro skończył spowiedź oną, rzekł ksiądz: ciężkie grzechy
I pokuty wielkiej trzeba dla dusznej pociechy;
Rozgrzeszeniać dać nie mogę, może kapłan inny
Odpuści ci z Bogiem zbrodnie, których jesteś winny.
Zaś pokuta będzie taka: za tą skałą w lesie,
Potok leci po dolinie, czyste wody niesie,
Z niego w ustach, na kolanach będziesz nosił wodę,
Aż ta zeschła pałka twoja puści listki młode.
Gdy okwitnie białym kwiatem i jabłka urodzi,
Wtedy módl się, a już wielki Bóg cię oswobodzi.
Rzekł i zatknął pałkę w ziemię i pojechał dalej;
I bezpiecznie odtąd ludzie przez ów las chadzali.
Szumią lasy, ciemne bory i ryczą niedźwiedzie,
W złotym wozie przez las gęsty stary biskup jedzie,
Jedzie biskup, a tu skwarno, wody ni kropelki,
W tem go z lasu gdzieś doleci jabłek zapach wielki.
Szle ksiądz biskup w las woźnicę: „Przynieś jabłek parę”,
Cuda, prawi, jest tam jabłoń złota jako żywo,
Pod jabłonią klęczy dziaduś z brodą po pas siwą.
Nic nie mówi, w niebo patrzy, dziaduś jakiś święty
Jakby miał być dzisiaj jeszcze żywcem w niebo wzięty;
Nad nim jabłka, śliczne jabłka, a gdym rwać się wadził.
Głos z jabłoni do mnie mówi, ten urwie co sadził.
Zadumał się biskup stary, schylił głowę siwą,
Jakby młodość chciał przypomnieć, co ubiegła żywo,
I zawołał: Wielki Boże! Toć w tym ręka Twoja!
Ja sadziłem jabłoń złotą, więc to jabłoń moja!
I przystąpił do Jabłoni, pod nią dziadek klęczy,
Broda po pas, wyschły ręce, ale wzrok młodzieńczy.
Patrzał w niebo, nic nie mówił, taki zdał się święty.
Jakby jeszcze o tej porze miał być w Niebo wzięty.
Śliczna jabłoń rośnie prze nim; w górze na jabłoni,
Miejsce w miejsce złote jabłko o przedziwnej woni,
Oj nie jabłka ci to złote, to duszyczki owe,
Co je z ciała wypłoszyły ręce Madejowe.
Stanął biskup i do starca wyrzekł klęczącego:
„Miłosierny Bóg na niebie, tajne sądy Jego!
Największemu grzesznikowi przebłagać się daje,
Jeśli przed nim z szczerą skruchą i pokutą staje.
Znać przebaczył, widzę jasno, gdy wysłuchał ciebie,
Czas rozwiązać i na ziemi, co rozwiązał w niebie!
Więc odpuszczam!” Rzekł i ręką gdy tknął starca lica,
W proch go rozwiał, leci w niebo biała gołębica.
A ze wszystkich złotych jabłek białe dusze gonią,
Dwie jak gwiazdy rozetlały w górze nad jabłonią;
Ojca matki to duszyczki, co tak jasno świecą,
Razem z czystą duszą syna, w śliczne niebo lecą.
„Katolik”, R. I, nr 15, 25 listopada 1868, s. 112.
O Madeju rozbójniku
(złożył Wincenty Trokacz)
Gwara
Na Spiszu