Na Spiszu nr 1 (82) 2012 r.
13
Ludzie
Na Spiszu
w którym zobaczyłem zapłakaną moją matkę. Nie wolno
mi było do niej się zbliżyć, ani z nią rozmawiać. Poczułem
ogromny ścisk gardła i wielką boleść, że moja matka musi
tak cierpieć z mojego powodu.
Nie otrzymawszy żadnego posiłku, już wieczorem, spro-
wadzono mnie do piwnicy, gdzie była drewniana prycza, na
której, bez przykrycia spędziłem pierwszą noc w odosob-
nieniu. Na ścianie tego lokum zobaczyłem po raz pierw-
szy w życiu „ urodziwą” pluskwę, którą ze wstrętem usuną-
łem z mojego otoczenia. Rano , mnie i kolegów, zabrano do
kieżmarskiego więzienia. Wchodząc do „pokoju” przyjęć
zobaczyłem na ścianie wiszący, gruby n a h a j. Pomyśla-
łem, że pewnie i tutaj biją .....
Było nas pięciu a umieszczo-
no nas w celi z trzema że-
laznymi „łóżkami”. Ściany
celi były pokryte szronem
a w środku panował chłód.
Otrzymaliśmy do przykrycia
po jednym, cienkim kocu.
Aby nie zmarznąć, zsunęli-
śmy dwa łóżka razem w po-
przek celi i spaliśmy w piąt-
kę obok siebie, zmieniając
się miejscami tak, aby każdy
z nas mógł się trochę ogrzać
od drugiego. Z jednego koca
zwinęliśmy wspólny podgłó-
wek a nakrywaliśmy się po-
zostałymi kocami. W celi nie
było pieca ani kaloryferów.
Trochę ciepła wchodziło do
celi z korytarza ogrzewane-
go żelaznym piecem. Na tym
piecu, od czasu do czasu, pie-
kliśmy łupiny z obieranych
w czasie dyżuru ziemniaków,
którymi uzupełnialiśmy bra-
ki pożywienia. Otrzymywa-
liśmy całkiem jałowe posił-
ki, w minimalnych ilościach
i czarny chleb. Do picia podawano nam czarną kawę zbo-
żową, gorzką.
Co parę dni z celi byliśmy wzywani na przesłuchania.
Nie mieliśmy radia ani czegokolwiek do czytania. Z upły-
wem czasu coraz intensywniej myśleliśmy o ucieczce. Snu-
liśmy coraz konkretniejsze plany, naszym zdaniem możliwe
do zrealizowania. Kolega Józef Krzysik po dwóch przesłu-
chaniach został zwolniony z więzienia. Zastanawialiśmy się
dlaczego tylko on?
W kieżmarskim więzieniu w tym czasie siedzieli więź-
niowie różnego autoramentu, m.i. byli partyzanci, byli po-
mocnicy niemieckich faszystów, kierowcy wywożący Żydów
do obozów koncentracyjnych, oraz inni niesubordynowa-
ni obywatele. Byliśmy świadkami osiwienia w ciągu nocy
głowy kierowcy skazanego na śmierć za transportowanie Ży-
dów do obozów zagłady.
Pod koniec marca opuściliśmy kieżmarskie więzienie.
Franciszek Stańczak i Józef Krzysik, przez zieloną grani-
cę dostali się do Polski. Bracia Silanowie i ja wróciliśmy
do swoich rodzin. Myślałem naiwnie, że będę mógł kon-
tynuować naukę w gimnazjum, lecz uchwałą rady pedago-
gicznej z dnia 22.marca 1946 roku, zatwierdzonej w dniu
29.kwietnia 1946 roku przez Ministerstwo Oświaty w Bra-
tysławie, zostałem wykluczony z kieżmarskiego gimnazjum.
Pozbawiono mnie również możliwości pobierania nauki
w szkołach całej Republiki Czechosłowackiej. Decyzja ta
była ostateczna i nieodwołal-
na. Łagodniej potraktowano
pozostałych kolegów, star-
szych ode mnie o trzy lata.
Oni mogli starać się o przy-
jęcie do gimnazjum w innych
miastach Czechosłowacji.
Miałem wtedy 15 lat.
Żegnając się z koleżankami
i kolegami z klasy zobaczy-
łem w ich oczach łzy.
Szczególny smutek wy-
rażała Vlasta Hadravo-
va. Wróciwszy do rodziców
mieszkających w Źakowcach,
zostałem wprzęgnięty do pra-
cy na roli, której nie lubiłem.
Podczas żniw kosiłem zbo-
ża snopowiązałką ciągnioną
przez dwa konie. Zwoziłem
do stodół wyschnięte sno-
py zbóż. Wykonywałem po-
wierzoną mi przez rodziców
pracę.
Ponieważ wiedziałem,
że czeka mnie jeszcze roz-
prawa sądowa w sądzie dla
nieletnich w Lewoczy, zde-
cydowałem się podjąć pracę
zarobkową na budowie linii kolejowej na Milawie. Kie-
rownik budowy nie chciał mnie zatrudnić ze względu na
mój młody wiek. Jednak po długich prośbach a nawet pła-
czu, zostałem przyjęty do pracy, ale za 70 % wynagrodze-
nia dorosłych. Otrzymałem miejsce do spania na pryczy
w drewnianym baraku. Żywiłem się tym co mogłem kupić
w sklepiku na terenie budowy. Wykonywałem prace ziemne,
woziłem taczkami zmielony w młynie kamień, donosiłem
i dowoziłem worki z cementem. Czasami stałem na czatach,
aby powiadamiać „odpoczywających” robotników, że zbliża
się do nas kierownik budowy. Wtedy praca wrzała a kie-
rownik był zadowolony. Na budowie przepracowałem trzy
miesiące i zarobiłem na moje wydatki związane z rozpra-
wą sądową w Lewoczy/ bilety autobusowe dla mnie i ojca,
Rodzina Heleny Payerhin, Żakowce 1946