Na Spiszu nr 1 (82) 2012 r.
15
lasku, rozebrałem się do naga i pozby-
łem się moich oprawców. Ten lasek
nazwałem pchlim laskiem. Od kija, na
którym niosłem pudło z książkami roz-
bolały mnie ramiona. Odpoczywając
co jakiś czas, doszedłem do celu mo-
jej podróży.
W tym czasie nie było połączenia
autobusowego z Nowego Targu do
Łapsz Wyżnych.
Decyzją władz szkolnych nasze li-
ceum zostało przeniesione z Leśnego
Grodu do Maratonu na ulicę Sienkie-
wicza . Uczniów z internatu w Leśnym
Grodzie przekwaterowano do dwóch
budynków – Boru i Borku na ulicę Ja-
giellońską. Stąd musieliśmy chodzić na
posiłki do nowej siedziby liceum. Było
to dla nas bardzo nieprzyjemne rozwią-
zanie, ale nie mieliśmy innego wyjścia.
W stołówce szkolnej, do gotowania
zup, wykorzystywano ryż otrzyma-
ny z zagranicznych dostaw. Zdarzało
się niestety, że w zupie pomidorowej,
oprócz ryżu znajdywałem duże, białe
„robale”. Wtedy miałem problem czy
zupę zjeść, czy być głodnym. Zwycię-
żał głód.
Otrzymane świadectwo maturalne
Liceum Pedagogicznego uprawniało
mnie do podjęcia pracy w szkole pod-
stawowej. Zgłosiłem się do Inspekto-
ra Szkolnego w Nowym Targu w celu
odebrania nakazu pracy, który wówczas
obowiązywał. Skierowano mnie do pra-
cy w Szkole Podstawowej ze słowackim
językiem nauczania w Łapszach Niż-
nych. Szkoła ta mieściła się w budyn-
ku Domu Ludowego („Ludowcu”).
Zanim spotkałem się z kierownikiem
szkoły słowackiej, odwiedziłem szko-
łę polską. Kierownik szkoły Franciszek
Duda przywitał się ze mną i na powita-
nie wyciągnął ze swojego biurka litro-
wą flachę z czerwoną naklejką, z napi-
sem „ CZYSTA WÓDKA”, którą wlał
do dwóch szklanek i wzniósł toast: „Na
dobry początek”, witam młodego ko-
legę. Przeraziłem się ilością alkoholu,
który miałem wypić. Ale, żeby nie ura-
zić kierownika odmową wypicia poczę-
stunku, zamknąłem oczy i wychyliłem
pół szklanki. Niebawem za niedługo
wiedziałem „co w trawie piszczy”.
Kierownikiem szkoły z językiem
nauczania słowackim był nauczyciel
z minimalną znajomością języka sło-
wackiego. Uczył matematyki i fizyki
a jego żona była polonistką. Ja uczy-
łem we wszystkich klasach języka sło-
wackiego, biologii i geografii. W szkole
byliśmy obligowani do realizacji pol-
skiego programu nauczania w języ-
ku słowackim. Ponieważ nie mieliśmy
ani jednego podręcznika w języku sło-
wackim, musieliśmy przekładać teksty
polskie na język słowacki i w tym ję-
zyku uczyć dzieci. Dodatkową trud-
ność sprawiało nam uczenie w klasach
łączonych. Nie mieliśmy żadnych po-
mocy naukowych, plansz, map, itp.
W tych warunkach praca w szkole
była bardzo trudna i wymagała od na-
uczyciela ogromnego wysiłku. Pomi-
mo tych trudności poświęcałem dzie-
ciom cały mój czas. Rysowałem plansze
poglądowe. Założyłem dziecięcy chór.
Próby śpiewu odbywały się wieczorem
przy świecach. Organizowałem za-
wody sportowe. Pieniądze na nagro-
dy dla uczniów uzyskiwałem ze sprze-
daży makulatury i butelek zbieranych
przez starsze dzieci szkolne. W zawo-
dach sportowych wyróżniał się uczeń
Franciszek Sowa. W nauce przodował
Jan Karkoszka. Moją sympatię wzbu-
dził uczeń Stefan Majerczak, z którym
Pamiątkowa fotografia z upolowanym jeleniem, Łapsze Niżne, 1950 r.
Głodówka 1950 r., W pierwszym rzędzie drugi od lewej Fr. Payerhin
Ludzie
Na Spiszu