background image
27
„Na Spiszu” nr 3 (68) 2008 r.
mieszała się z kłamstwem. Goście to skwapliwie nagrywa-
li, a ja ze wstydu za tego Śpisoka wolałem odsunąć się na 
bok, robiąc w tym czasie zdjęcia okazałego kościoła i po-
bliskich osobliwości.
Zerwany most na Białce uniemożliwił odwiedziny Krem-
pach i Dursztyna, dlatego średniowieczną myśl urbanistycz-
ną zasadźców węgierskich i niemieckich goście dokumento-
wali na przykładzie Nowej Białej i Frydmana. Przy obiedzie 
w Harklowej zaciekawił ich fakt, że Nowa Biała jako jedy-
na węgierska wieś była na brzegu polskim (podhalańskim). 
Trzeba było dłuższego wywodu o osadnictwie nad Białką 
i Dunajcem, o rywalizacji osadniczej między węgierskimi 
panami i polskimi zakonami. Potem o zatargach w okresie 
1589-1625, wskutek czego starosta nowotarski przegnał Wę-
grów z Brzegów, Bukowiny, Białki i Leśnicy. Nowa Biała 
pozostała przy Węgrach prawdopodobnie z uwagi na przy-
wileje targowe (prawie że miejskie) oraz ochronę zbrojną, 
którą ułatwiało bliskie sąsiedztwo zamku w Niedzicy i kasz-
telu we Frydmanie. I tu też wtrącił się do rozmowy konsu-
ment z sąsiedniego stolika, jak się okazało mieszkaniec Łapsz 
Wyżnych, który przestawił swoje stanowisko w kilku spra-
wach. Zdumiała naszych gości niewiedza rozmówcy, który 
kwestionował nawet fakty powszechnie znane.
We Frydmanie przypomniałem okoliczność 700 - lecia 
lokacji, choć wieś istniała już na przełomie XII/XIII wieku. 
Ogromne wrażenie zrobił kościół PW Św. Stanisława. Spa-
cerując po Frydmanie nasi goście z uznaniem wypowiadali 
się o myśli lokacyjnej, o niezwykle korzystnych warunkach 
dla rozwoju wsi, co potwierdza materialny i duchowy do-
robek mieszkańców. Mimo złego stanu schodów zeszliśmy 
też do słynnych frydmańskich piwnic, po których oprowa-
dzała nas sympatyczna młoda dziewczyna. Dwupoziomo-
we olbrzymie piwnice służyły do przechowywania beczek 
z winem, którym handlowano w Polsce. Było pełne zasko-
czenie, a na twarzach gości widać było, że zrobiły ogrom-
ne wrażenie. Poprosili więc o więcej informacji ze strony 
właściciela pana Prelicha. W czasie rozmowy zastanawia-
li się jak wykorzystać turystycznie i gospodarczo tak niesa-
mowity obiekt. Pewną komplikacją są jednak sprawy wła-
snościowe terenu. Ponadto zabytkowy kasztel zbudowany 
kiedyś przez węgierskich panów kupił ktoś spoza Frydmana 
i nie wiadomo w jakim kierunku pójdzie koncepcja jego za-
gospodarowania.
Po całym dniu przyszedł czas na refleksje. Gdyby nie 
pierwsza wojna światowa, pomyślałem, nasze dzieci pewnie 
by dziś bez zająknięcia zamiast wiersza „Kto ty jesteś, Polak
mały...”  recytowały „...Madziar kici”. Nie chodzi tu o kocu-
ra, tylko o to że słowo „kici” znaczy po węgiersku „mały”. 
Do tego stwierdzenia upoważnia nie tylko sentyment Wę-
grów do naszych terenów, ale też to że co zdolniejsi przed-
stawicieli naszego ludu identyfikowali się Węgrami jako na-
rodem panów. Dla tych, którzy taką postawę odrzucali azy-
lem była więź ze Słowakami, posługujący się językiem naj-
bardziej zbliżonym do  rodzimego języka górala spiskiego. 
Polski naród roztargany pomiędzy zaborców miał ogrom-
ne w tym czasie  problemy. Nikt nie dbał o chłopską lud-
ność Górnych Węgier, nie zajmowały się nią nawet oficjal-
ne czynniki dość samodzielnej Galicji. Pamiętajmy też, że 
na przełomie XIX i XX wieku  na porządku dziennym były 
działania asymilacyjne, stąd nie tylko madziaryzacja, słowa-
kizacja, ale też germanizacja Polaków w wykonaniu polity-
ki Bismarcka i carska rusyfikacja. Za rzecz ważną z punktu 
widzenia gospodarczego i militarnego uznawano potencjał 
biologiczny wiodących narodów i każdy chciał się „poży-
wić” sąsiadami, czy też ludnością napływową.
I jeszcze jedno. Polska ludność na Spiszu, od początku 
do dziś, zachowanie swojej tożsamości zawdzięcza działal-
ności sporej gromady ludzi dobrej woli, polskich patriotów.      
I to działalności bezinteresownej, wykonywanej mimo pod-
sycanej przez Słowaków niechęci, pomimo niejednokrotnie 
nawet niewdzięczności i głupoty Spiszaków. Wsparcie pań-
stwa polskiego w okresie międzywojennym szybko się skoń-
czyło w 1939 roku. Gdyby Hitler wygrał wojnę pan węgier-
ski zastąpiony zostałby panem słowackim. Historia nie za-
wsze sprawiedliwa spowodowała jednak, że przynajmniej 
część mieszkańców polskojęzycznego Spisza żyje w rodzi-
mej wspólnocie.
Świadomość narodowa polska jest dziś tak samo po-
wszechna, jak świadomość odrębności wobec sąsiadów z za 
granicy, Słowaków. Dla młodych Spiszaków rodzima gwa-
ra, tradycja, muzyka i zwyki są powodem do dumy. Mło-
dzież w zasadniczym trzonie jest wykształcona, nie obcią-
żona ani doświadczeniami wojennymi dziadków, ani obcą 
indoktrynacją  i identyfikuje się z kulturą polską. Spiszakom 
dziś w głowie się nie mieści, aby wrócili Słowacy i nikt so-
bie tego nie życzy. Nikt nie myśli o tym, aby wyjeżdżać na 
Słowację, bo po co. Powszechne stały się związki rodzin-
ne nie tylko z sąsiednim Podhalem, ale też z innymi regio-
nami w Polsce. Również w Ameryce Spiszacy trzymają się 
razem z emigrantami z Podhala. Nawet gdyby się to dziad-
kom nie podobało, Polak mały... nie chce i nie będzie służył 
obcym interesom. Nie będzie naginał karku i koślawił języ-
ka dla czyjejś satysfakcji. Obce wpływy wywarły na Spiszu 
swoje piętno i tego nikt nie zmieni. Ale trzeba było stu lat, 
aby ludzie uświadomili sobie, że to tylko znamię poranio-
nej duszy. Ale przecież to polska dusza.        Jan Budz