25
„Na Spiszu” nr 3 (68) 2008 r.
Wakacje 2008 roku obfitowały w ciekawe spotkania.
W czerwcowe przedpołudnie spacerując „koło wody” zo-
baczyłem kajakarzy na Białce. Po chwili zorientowałem
się, że to obcokrajowcy i zacząłem wymieniać spodziewa-
ne nacje. W końcu sami indagowani zaspokoili moją cieka-
wość okrzykiem: Madziar!. Będąc w Egerze przekonałem
się, że Węgrzy pomimo bariery językowej są dla Polaków
bardzo życzliwi, co nie zmienia faktu że historyczne dąże-
nia węgierskich panów i działania ich władz na pograni-
czu oceniam negatywnie. Także spotkania polsko-węgier-
skie ze środowiskiem zbliżonym do Derenku potwierdza-
ją jakieś wcześniej nieuświadomione braterstwo kulturowe.
Nic więc dziwnego, że działa tu swobodnie liczna Polonia,
zarówno ta sprzed wieków jak i ta świeża z czasów wojen
światowych, a nawet z okresu socjalistycznej wymiany po-
między zakładami pracy.
Zaraz po powodzi wraz z Konradem Sutarskim na Spisz
przybyli węgierscy dziennikarze. Panowie András Komény
i László Domonkos zamierzali szukać u nas śladów obecno-
ści węgierskiej. Zebrane materiały zamierzają wykorzystać
w przygotowywanym przewodniku turystycznym. Sam by-
łem zaskoczony pomysłem, gdyż poza zamkiem w Niedzi-
cy i kasztelem we Frydmanie śladów tych pozostało, zdawa-
ło mi się, niewiele. Ponieważ pani Ewa Jaworowska Mazur
zaprezentowała dzieje tego węgierskiego zamku i jego oko-
lice, mnie pozostała reszta Polskiego Spisza.
Oglądaliśmy kościoły i stare przykościelne (cmentar-
ne) nagrobki. Rozmawialiśmy z ludźmi. Prawie za każdym
razem na pytanie o węgierską przeszłość tych ziem zapada-
ła grobowa cisza. Po stu latach Węgry w głowach naszych
ludzi odeszły w głęboką niepamięć. Potem każdy odnajdy-
wał jakieś zasłyszane od dziadków węgierskie wątki. Szcze-
gólnie sympatyczna rozmowa odbyła się w domu Francisz-
ka Payerhina.
Z racji rodzinnych wiele nowego dowiedzieliśmy się
o tzw. Urbarach. To wspólnota leśno gruntowa, ale po wę-
giersku „urbar” znaczy poddany, a wspólnoty leśne są trwa-
łym śladem po węgierskich uwłaszczeniach chłopów. U pana
Franciszka mogliśmy przy kawie skonfrontować polskich
królów, którzy władali Węgrami i Węgrów władających pol-
ską od Ludwika Węgierskiego, królowej Jadwigi, po Stefa-
na Batorego. Przypomniano „powstanie kuruców”, Polaków
walczących o wolność Węgier, a także polską krew dla ofiar
powstania w 1956 roku.
W Trybszu podziw budził drewniany kościółek i stare
lipy. W zagrodzie Korkoszów w Czarnej Górze panowie pil-
nie fotografowali elementy strojów i wyposażenia, w wielu
z nich dopatrując się wpływów węgierskich. Zainteresowa-
nie budziło nawet to, że słowackie książeczki do modlitwy
drukowane były w Budapeszcie. Na szczycie Czarnej Góry
ku zaskoczeniu gości czarnogórski gazda wyjaśniał, że „tam
za rzeką była Polska, a tu Słowioci”. Nie wdając się w po-
lemiki pokazałem gościom jak niegdyś przebiegała północ-
na granica Węgier i wyjaśniłem, że naszą wieś na począt-
ku XX wieku przemianowano na Feketebérc, a mieszkańcy
Węgierskie zakamarki
Polskiego Spisza