background image
„Na Spiszu” nr 3 (68) 2008 r.
26
uważali się za Madziarów z racji państwowej przynależno-
ści. Gdy poprosiłem ich o mapę turystyczną zobaczyłem, że 
polskie nazwy miejscowości nadal są w niej po madziarsku, 
choćby Jurgów – Szepesgyörke, Nowa Biała jako Újbéla, 
Łapsze Wyżne jako Felsőlápos, zaś Frydman odpowiednio 
Frigyesvágása, itd. Przy tym Bukowina i Białka nie miały 
węgierskiego odpowiednika. Zastanawiałem się nad zasad-
nością używania dziś takiego nazewnictwa, które z uwagi na 
polskie nazwy miejscowości raczej turyście do niczego się 
nie przyda. Jedynym wytłumaczeniem jest historyczny sen-
tyment wydawcy, który wykorzystuje nostalgię za „wielkimi 
Węgrami”.  Tłumaczy to też spotykany stereotyp, że za rze-
ką Białką była już Polska, zaś z drugiej strony Węgry. Pod-
chwycili to potem Czesi i Słowacy i do dziś wykorzystują 
jego model w swojej kłamliwej propagandzie.
Po drodze zwróciłem uwagę na szkoły wybudowane 
w Czarnej Górze za czasów węgierskich (ok.1910-14) oraz 
to, że nasi dziadkowe obowiązkowo uczyli się w niezrozu-
miałym dla nich języku węgierskim. Takie szkoły budowano 
w tym czasie w wielu  wsiach i wg jednego projektu, ale naj-
okazalszą w Łapszach Wyżnych. Razem doszliśmy do wnio-
sku, że postęp edukacyjny wiązał się  z wprowadzaniem tzw. 
Lex Apponyi (1907), oznaczało to niestety także madziary-
zację polskiego ludu. Ciekawostką było też to, że jedną go-
dzinę tygodniowo uczono języka słowackiego. O języku ro-
dzimym w szkole ludziom się nawet nie śniło, choć po pol-
sku rozmawiali między sobą w domu. W Jurgowie zasko-
czeniem były węgierskie słupki graniczne, wystawa fotogra-
fii, a także napis po słowacku na starej remizie strażackiej. 
Skoro władze nie wtrącały się w takie sprawy, to znaczy że 
ta madziaryzacja nie była taka straszna, stwierdzili goście 
z Węgier. Z niedowierzaniem słuchali, gdy mówiłem, że po-
stępy w słowakizacji naszego ludu były na rękę węgierskim 
władzom, dlatego nie przeszkadzali, licząc potem na całko-
witą asymilację jednorodnej społeczności. 
Opowiedziałem im też jak mój dziadek uczył mnie li-
czyć po madziarsku, o stanowisku Jana Plucińskiego, Mi-
chała Balary w tej sprawie i o podróżnikach którzy przeby-
wając  na tym terenie stwierdzali niewiarygodne sprzecz-
ności. Ludzie urzędowo w kościele posługiwali się łaciną, 
ksiądz mówił do nich z ambony po słowacku, urzędnik po 
węgiersku (czasem też po słowacku),  a pomiędzy sobą po-
sługiwali się gwarą polską. 
Wiele zachwytów wzbudził Przełom Białki, jaskinia 
i wejście na Obłazową, skąd piękne widoki na Tatry, Gor-
ce a zwłaszcza Kotlinę Nowotarską. W tym czasie między 
skałki wjechały już buldożery, aby wyprofilować koryto rze-
ki, która zrobiła sobie „wycieczkę” poza Nową Białą wy-
rządzając ludziom wiele szkód. Z góry widać było wsie spi-
skie i podhalańskie najwcześniej lokowane w dolinie Du-
najca. Na południu pod Tatrami  i na wierchach przylegają-
cych do Magury Spiskiej powstały znacznie późniejsze pa-
sterskie osady różniące się od wsi w dolinach. Na parkingu 
goście i turyści zatrzymywali się przed tablicą informacyj-
ną, o jakich wiele zatroszczyło się Stowarzyszenie Rozwo-
ju Spisza i Okolicy. Starsza pani obsługująca parkujących 
opowiedziała kilka ciekawostek na temat Węgrów, które sły-
szała od swoich przodków. „My tu teroz Słowacy, choć sie-
dzyme w Polsce”, usłyszeliśmy na pożegnanie. Jak to, prze-
cież mówicie gwarą polską zwrócił uwagę pan Sutarski. „To
nie polska, to słowacka gwara. A jak nie wierzycie, to na
Słowiyńsku tyz tak godajom jak u nos i to niedaleko w Zo-
rze, w Lyndaku, mozecie se to sprowdzić jak nie wierzycie”,
oświadczyła z pełnym przekonaniem. Przyjęliśmy to wyja-
śnienie z uśmiechem. 
Na placu przed kościołem w Nowej Białej próbowa-
łem wyjaśnić naszym gościom jak zmiany państwowe i po-
lityczne wpływały na zachowania słabo wykształconej lud-
ności chłopskiej, dla której autorytetem był ksiądz, urzęd-
nik i notar, a często był nim Słowak związany z ruchem na-
rodowym. Opowiedziałem o problemach polsko-słowackich 
po rozpadzie Austro-Węgier, które mają swe źródła w po-
lityce węgierskiej, a w skrócie także zdarzenia jakie przy-
czyniły się u nas do wykreowania tzw. mniejszości słowac-
kiej. Nie starczyło czasu na wydarzenia współczesne i za-
dziwiające wsparcie finansowe polskich władz dla zaspo-
kojenia zachcianek tejże marginalnej „mniejszości”, gdyż 
do rozmowy wtrącił się przygodny starszy człowiek, który 
czekał na autobus. „Nie słuchojcie go Panowie, my tu sić-
ka Słowiocy. My tu mieli ksiyndza Słowioka, co sie Moś pi-
soł. Mój brat we wojne narukuwał do słowiyńkiego wojska,
do Ruziomberka”. Potem  z jego ust popłynął wartki potok 
słów, pełny autentycznej zapalczywości, gdzie niewiedza