background image
Na Spiszu nr 4 (81) 2011 r.
19
roku ludność Łapsz Wyżnych dowie-
działa się o możliwości przesiedlenia
się na tereny opuszczone przez przy-
musowo wysiedlonych Niemców , od
wieków osiadłych na tych terenach.
Były to miejscowości położone u po-
łudniowego podnóża Wysokich Tatr
w okolicy Popradu, Spiskiej Białej
i Kieżmarku. Mój ojciec, zastanawia-
jąc się nad skorzystaniem z tej okazji,
wyjechał na Słowację, aby poznać stan
faktyczny. Zachęcony przez tamtej-
sze władze zdecydował, że osiedli się
wraz z rodziną w miejscowości Źa-
kowce w powiecie kieżmarskim. Wy-
brał sobie tam dom z zabudowaniami
gospodarczymi i otrzymał przyrzecze-
nie, że zostanie mu przydzielony duży
areał żyznej, uprawnej ziemi. Otrzymał
też duży budynek wypełniony różny-
mi maszynami rolniczymi. Ojciec wró-
ciwszy do Łapsz Wyżnych zaczął na-
mawiać moją mamę na skorzystanie
z tej okazji. Mama za żadne skarby
nie chciała opuścić swojej rodzinnej
wsi. Płaczem i głośnym oponowa-
niem chciała wymusić na ojcu rezygna-
cję z zamiaru emigracji. Jak już wspo-
mniałem, w czasie walk frontowych
spłonęła prawie połowa wsi. Pogorzel-
cy (ponad 50 rodzin) zdecydowali się
na emigrację. Wielu z nich przeniosło
się do wsi Źakowce. do której w koń-
cu wyemigrowaliśmy i my. Na począt-
ku wiosny ojciec nałożył na wóz worki
ze zbożem, posadził mnie obok siebie
na workach i pojechaliśmy w nową,
dosyć daleką, konną podróż. Do celu
dotarliśmy po 65 km jazdy furman-
ką. W zajętym przez nas murowanym
domu zastaliśmy umeblowane pokoje
i kuchnię. Dwie obszerne stajnie były
puste. W stodole zobaczyliśmy dużo
słomy i siano. W stajniach, wzdłuż
ścian stały betonowe żłoby z zamonto-
wanymi, automatycznymi poidłami na
wodę. Przed pierwszą nocą wóz wcią-
gnęliśmy na podwórze, wprowadzili-
śmy do stajni konia, zamykając solidnie
drzwi. Tak rozpoczęliśmy żywot prze-
siedleńców. Do Źakowiec /po niemiec-
ku Vansdorf/, przybywało coraz więcej
przesiedleńców z Zamagurza. Zasie-
dlali domy tworząc nową mieszankę,
nowej społeczności wiejskiej.
Pozostawione przez Niemców
zboże Rosjanie zmagazynowali w jed-
nym domu. Zboża pilnowali żołnie-
rze radzieccy. Nastała wiosna. Nowi
osiedleńcy zaczynali orać przydzielo-
ną ziemię.
Kto miał swoje zboże, to wysiewał
je na pola. Od Rosjan można było ku-
pić zboże za bimber. Mój brat Edward,
przyuczony ślusarz, z miedzianych ru-
rek wykonał aparaturę do pędzenia sa-
mogonu. Rozwinął się handel wymien-
ny i pola opuszczone przez Niemców
zostały szybko obsiane.
Dowiedziałem się, że w Kieżmar-
ku zostanie otwarte gimnazjum jesz-
cze w miesiącach wiosennych 1945
roku. Nie mając ani za grosz zamiło-
wania do pracy w rolnictwie, zgłosiłem
się do gimnazjum. Mając ukończoną
pierwszą klasę gimnazjalną w Lewoczy,
zostałem przyjęty do drugiej klasy. Na-
uka w tym roku szkolnym trwała oko-
ło czterech miesięcy. Z Źakowiec do
Kieżmarku chodziłem pieszo – boso,
aby nie zniszczyć butów. Buty nosi-
łem przerzucone przez ramię. Przed
wejściem do miasta, nogi wycierałem
szmatą , ubierałem skarpetki i buty.
Tak obuty maszerowałem przez mia-
sto do gimnazjum, które mieściło się
w budynku obok kieżmarskiego zam-
ku /obecnie muzeum/. Trasa w obie
strony wynosiła około 15.km. Po dłu-
gim marszu , przez pierwszą godzinę
lekcyjną dochodziłem do siebie. Pe-
netrując z chłopcami nie zamieszkałe
jeszcze domy, znalazłem na strychu,
przysypany trocinami zepsuty rower.
Starszy brat dorobił do niego co trze-
ba było, abym mógł na nim jeździć do
szkoły. Z roweru korzystałem aż do
zimy. Przez zimę mieszkałem na stancji
u znajomych mojego ojca. Pani domu
tuczyła w domu gęś. Zauważyłem, że
słabo sobie z tym radzi. Zapropono-
wałem jej w tym pomóc. Nauczony
w domu jak to trzeba robić, wywiąza-
łem się należycie z roli karmiciela.
W czasie wakacji w 1945 r. z Źa-
kowiec przyjechałem do Łapsz Wy-
żnych, gdzie wówczas przebywała też
moja mama. W tym okresie chłopcy
ze wsi z pól zbierali różnego rodza-
ju pociski, granaty, broń, amunicję. Ja
z kolegą rozminowałem nie wysadzo-
ny w powietrze zaminowany minami
talerzowymi mostek betonowy na dro-
dze za kościółkiem św. Floriana. Za-
braliśmy stamtąd miny talerzowe, za-
palniki i lont. Miny przynieśliśmy do
domu i umieściliśmy w kącie na „boj-
sku”. Amunicję, proch strzelniczy, ka-
rabiny ze spalonymi kolbami zaniosłem
na przechowanie do kuźni nad rzeką.
Z pól pod Furmańcem do drewnia-
nego, drabiniastego wózka zebraliśmy
pociski moździerzowe i przykryte „ce-
tynom” przywieźliśmy do wsi. W kuź-
ni wykręciliśmy zapalniki a z wnętrza
Ludzie
Na Spiszu
Rynek Kieżmark, lata 60. XX w.