background image
Na Spiszu nr 4 (81) 2011 r.
20
człapał ze zmęczenia po intensywnej pracy podczas „zbiorek”. Na Trybszance
zacząłem już lamentować z bólu. Wujek z pośpiechu zapomniał zabrać bata, dla-
tego okładał konia kijem znalezionym w rowie. Szamotanina z koniem dopro-
wadziła do wywrotki wozu, z którego wyleciałem na drogę. Opatulony w szmaty
nie mogłem wstać na nogi. Mama z wujkiem pomogli mi wgramolić się na wóz.
Wreszcie dojechaliśmy do felczera mieszkającego u trybskiego gazdy. Felczer
zdjąwszy z mojej twarzy, rąk i piersi płótno, obmywszy rany jodyną, przystąpił
do wyjmowania pincetą drobnych odłamków metalowych z powieki oka, z klatki
piersiowej. Następnie, bez znieczulenia, nożyczkami obciął mi strzępy paliczka
palca wskazującego i kciuka lewej ręki. Usunął resztki powyrywanych paznokci
z dwóch palców prawej ręki. Poranione miejsca zdezynfekował jodyną. Na oko
miałem nałożoną watę i zabandażowaną głowę. By-
łem zupełnie bezradny. Po szoku, który przeżyłem,
początkowo nie czułem wielkiego bólu, ale podczas
jazdy powrotnej po wyboistej drodze na wozie żeleź-
niaku, poczułem potworny ból, który towarzyszył mi
przez wiele następnych dni. Do felczera dowożono
mnie kilkakrotnie. Za każdym razem matka musia-
ła prosić kogoś o przewiezienie mnie furmanką, co
było bardzo kłopotliwe. W domu leżałem w izbie
z zakrytymi oknami, aby mnie muchy nie obsiadały.
W izbie było duszno i gorąco/lato/. Podczas całego
okresu leczenia bardzo bałem się bólu wywoływa-
nego zrywaniem z ran opatrunków. Ale musiałem
ten ból przetrzymać. Przed wypadkiem grałem tro-
chę na mandolinie. Bardzo mi było żal, że z powo-
du urwanych palców nie będę mógł w przyszłości
grać na tym instrumencie. Od momentu wybuchu
nie widziałem na lewe oko. Myślałem, że będę śle-
py na jedno oko. Jednakże po dwóch tygodniach
od wypadku, podczas jazdy powrotnej z Trybsza,
z ogromną radością zauważyłem, że widzę jednakowo oboma oczami. W tym
momencie spadł mi z serca jeden kamień.
W naszej wsi po żniwach wypędzano na ścierniska gęsi, aby pozjadały opad-
nięte w czasie prac żniwiarskich ziarenka zbóż. Ja też pasłem gęsi , chodząc po
ściernisku boso. Aby sobie nie zranić bosych stóp, należało nogami powłóczyć.
Pewnego dnia pasąc gęsi na polach w pobliżu drogi zauważyłem, że z Łapsz
Niżnych do Łapsz Wyżnych furmanką jedzie mój ojciec. Z zabandażowany-
mi rękami zacząłem biec do niego, aby go powitać. Lecz ojciec widząc mnie nie
zwrócił na mnie uwagi, nie zatrzymał się, tylko pognał konia do wsi. Widać był
na mnie wściekły za to co zrobiłem. Było to dla mnie bardzo ciężkie doświadcze-
nie. Ojciec nie dostrzega syna w jego trudnej sytuacji życiowej, nie okazuje mu
najmniejszego współczucia a demonstruje do niego pogardę. Fakt ten przeżywa-
łem ze smutkiem przez długie lata mojego życia.
Pod koniec wakacji z Łapsz powróciłem do Źakowiec. Ręce miałem jeszcze
spuchnięte i zabandażowane. Od pierwszego września 1945 roku uczęszczałem
do trzeciej klasy kieżmarskiego gimnazjum. Z domu do Kieżmarku dojeżdżałem
wyremontowanym przez mojego brata rowerem. W zimie zamieszkałem na stan-
cji w Kieżmarku w domu Krajniaków, znajomych ojca. Spałem z nimi w jednej
sypialni. W domu Krajniaków mieszkał profesor uczący w gimnazjum języka ro-
syjskiego. Nie pamiętam jego nazwiska, ale wyglądał na rosyjskiego ubeka.
Dyrektorem gimnazjum był profesor Jozef Cimer. Po wojnie wśród uczniów
zapanowała moda noszenia na palcu pierścionka. Dyrektor , przyłapawszy ucznia
z pierścionkiem mówił „oprstenkowany śtudent to hotowa opica”./student z pier-
ścionkiem to gotowa małpa/. Nie rozumiałem sensu tego przytyku. Była też
Żakowce, Słowacja, 2010 r.
pocisku wydłubywaliśmy żółty proch
– siarkę,która nadawała się do pale-
nia. Używaliśmy jej do podgrzewania
wody lub pożywienia. Ja byłem ciekaw
jak wygląda w środku spłonka zapalni-
ka. Poszedłem z nią do kuźni i zakręci-
łem do imadła tak, że pękła na jednym
końcu. Pojawił się jasno-żółtawy pro-
szek. Gdy trzymając w palcach lewej
ręki spłonkę /zapalnik/ próbowałem
dłutkiem poszerzyć otwór szczeliny,
nastąpił wybuch....Wybuch rozerwał
mi palce lewej i prawej ręki, odłamki
aluminium wbiły mi się w pierś oraz
zraniły mi powiekę lewego oka. Za-
raz po wybuchu nie odczuwałem bólu.
Opanowało mnie uczucie komplet-
nej bezradności. Po chwili, zakrwa-
wiony, wybiegłem z kuźni nad rzekę,
gdzie moja matka prała bieliznę. Szu-
miąca rzeka zagłuszyła huk detona-
cji. Matka zobaczywszy mnie, prze-
rażona widokiem skrwawionej twarzy
i rąk, prawie zemdlała. Jednak pode-
szła do mnie i zaprowadziła do domu.
Udzieliła mi pierwszej pomocy. Zawi-
nęła moją twarz i ręce w czyste płótno
z prześcieradła, aby zatamować krwa-
wienie. Przygotowała mnie do wyjazdu
do Trybsza, gdzie ordynował felczer.
Poprosiła mojego wujka, aby mnie za-
wiózł do felczera. Wujek podjechał pod
nasz dom drabiniastym „lytrzokiym”
z dwiema „ociypkami „słomy”.Mnie
„wtulali” na wóz, koń /pejko/ ledwie
Ludzie
Na Spiszu