background image
41
„Na Spiszu” nr 1 (66) 2008 r.
Mróz trzymoł tyj zimy ostro, śnieżyska skurzyły wielgie.
Zimowy dziyń krótki przelecioł wartko. Ćma zaległa świat.
Ksiądz jegomość udźwignął sukmane z jednyj strony i kro-
coł wąskim chodnickiem ku chałupie. Cały dzień chodziył
po wsi za Kolendom. Teroz odesłoł kościelnego i organiste
do dómu. Do tej chałupy kcioł iść som. Stoła nad potockim
na brzysku, drewniano, staroświecko, a siedział w niej Jędrek
Obrokta z Brzegu. Zaburzył do dźwiyrzy. Po kwili zapora się
odsunena, dźwierza zgrzypły i wyźroł Jędrek.
-Pokwolony!- pozdrówkoł jegomość.
Jędrek zamiast odpedzieć ino garło otwar. Zmitygowoł
się straśnie. Pierwej by się śmierci spodzioł jako jegomościa
w chałupie.
- Na wieki- odpedzioł racyj z przyzwycajynio jako
z przekonanio.
- Widzę, że nie śpicie, więc postanowiłem wstąpić – za-
godoł jegomość.
Jedrek trzymoł dźwiyrze, nie wiedzący cy otworzyć, cy
zaprzeć. – No, wlyźcie – odpedzioł w końcu- bo zima idzie.
– Otwar dźwiyrze i puścił jegomościa przodem. – Jo zod-
nej kolyndy nie przyjmujem i do kościoła nie chodzem – pe-
dzio od razu.
Jegomość pojrzoł po nim. –wiem, wiem. Twoja rzec.
Mos swój rozum. Jo cie tu nie przysed do nicego namowiać
– przepedzioł po góralsku. Pochodził spod Sąca i długie roki
proboscował na Podholu.- Silone pociorze nie idom do nie-
ba. Aleś przecie z kościoła nie wystąpił. Sprawe trza, Jedrz-
ku załatwić otwarcie i po chłopsku.
-Siod na ławke pod ścianę i zatar rynce:- Zimno, mróz
chyto. – Jedrek przysiad na stołeczku przy piecu i zacon do-
kładać pod blache.
-Dyć polym i polym, ale nijako nie ciepło- odpedzioł,
bo som nie wiedział co godać.
Jegomość wyjon spod sutanny packe z papierosami i pa-
tycki. –Zakurzys? Nie? Jo od wojny kurzem i choć mi to nija-
ko nie hasnuje, ni mom w sobie telo twardości, coby prasnąć.
Tam, w obozie, więcej się kciało kurzyć jako jeść.
- Byłeście tam - przytwierdziył Jędrek – słysołek.
- Juści był. To było piekło na ziemi.
- Hej ta wojna, ta wojna – wzdychnon Jędrek- kielo ta
ludzi zjadła. Kielo to, złe krwie zatracone, ludzi ukatrupiy-
ły. I to za nic.
- Ale w końcu Pan Bóg ich pokarał. Dostali za swoje
i to porządnie.
- Je, co z tego. Dej niby wojne przegrali, a dzisiok się im
lepij wiedzie jako nom. Kas ta sprawiedliwość?
- To prowda, ze lepij. Ale kozdy im moze napluć
w gembe.
- Bajto – kiwnoł Jędrek rękom.
-Ale sie juz widziało, ze hetki zawładnom światem.
A pycha to była strasno. Óni ino byli panami, a reśta to by-
dło abo śmieci. Wyniscyć, spolić… Jo w tym piekle tyz był.
- I zacon opowiadać, co i jak przeseł w Oświęcimie, Dachau.-
Byłek już, Jędrzku, przeznacony do pieca. Wroz z innemi we-
gnali nos do komory i kazali się zodziewać. Fte, nie wiwm
jako i skąd, zbocyła się mi pieśń do Matki Boskiej- Ave Ma-
ryja. Zaconek śpiewać. Jeden z gestapowców, nie wiedzieć
cemu, przystanon i zacon słuchać. A pote mnie łapił za ra-
mie i wypchnoł za dźwiyrze. I zyjym. Widno rynka bosko
była nade mną.
Jędrek od młodu ciekawy był syckiego. Garnon się do
swiata. I choć nie był ucony, bo mioł syćkiygo śtyry klasy, cy-
toł moc gazet i znoł się na polityce. Niejedne noc przecepioł
przy lampie nad ksiązkami. Był tyz na piyrsej światowej, pote
w Legionak. Widział krwie i śmierci moc. Od małości nic nie
uzył, ino bidy i roboty. Młodośc zabrała wojna. Pote sie ozy-
niył. I znowa robota i sarpacka. Niedługo mu baba umarła.
Ostoł som z dwojgiem dzieci. Kie krapke podrosły, ozyniył
sie po roz drugi. Starse dzieci posły we swiat, przysły drugie.
I tak cas lecioł, zycie tyz, a roboty i kłopotu nie ubywało. Je-
gomość słuchoł, nie przerywoł. Casem ino przykiwnon gło-
wom, jakby to syćko znoł. Roz kiela cos siągoł po papierosa.
Głowa Jędrzkowa, siwo już nicym gołąbek, kiwała się, a pal-
ce, sękate od roboty, trzęsły.
- Kie mnie już syćko dozarło, zaconek pić. Kciołek zabo-
cyć o biydzie. Świat mi hetki obmierznoł. Ludzie tyz.
- Nie nom, Jędrzku, insyk sądzić. My tyz nie bez winy.
Kozdy mo swoje przywary.
- Som juz nie wiem, komu i w co wierzyć.
- Tak to Jędrzku, tak. Nie uzyłeś na tym świecie nic jacy
ino biydy i stropacyje. Bo coz ci inksego świat moze dać? Dziś
nom już blizyj jako dalyj. Niedługo pewnie przydzie się z tym
światem ozejść. Dostanies, cłeku, śtyry deski, łopatom po za-
dku i koniec. Ale jest przecie wyraźnie powiedziane: Kto wie-
rzy we mnie choćby i umarł, żyć będzie…. I to jest nasa nowięk-
so nadziejo. To se teroz przerachuj, Jędrzku, na swój chłop-
ski rozum co się lepiej opłaco. A dźwiyrze jesce furt otwarte.
Trza się ino wyrzec pychy i żałować… .
Siwo głowa Jędrzkowa trzęsła się niczym jesieniom liść
na buku. Zadumoł się nad sobom.. Jegomość nic juz nie pe-
dzioł, ino zacon septać, jakzeby odmowioł pociorek. Po kwili,
po długiej, podniósł reke i naznaczył nad nim krzyz.
Fte Jedrek, nie wiedzieć kie i jako, klupnon prosto na ko-
lana. I naroz usłysoł nad głowom słowa dziwne, jakik od wie-
ków, zdo się nie słysoł: Ego te absolvo ad pecatis tuis… .
Minon tydzień, pote drugi. Cas się przełomoł. Śniegi
oklapły, dnia przybyło. Słoneczko coroz wceśniej zazierało
do okien. Ludziska ozyli.
Drógom przedeptanom juz od ludzi ku Jędrzkowej
chałupie zaceni pomalućku przychodzić sąsiedzi i znajomi.
Po kwili całom gromadom rusyli do chałupy. Z przodku za
krzyzem jegomość, a za nim kónik zaprzągnięty do gnatek.
W osłonkak przybranyk cetynom trumna uzbijano z desek
smrekowyk. W niej Jędrzek z Brzegu rusył we swojom ostat-
niom juz dróge.
Józef Pitoń
POJEDNANIE