background image
„Na Spiszu” nr 1 (51) 2004 r.
8
Z tej¿e m¹ki gotowano czêsto bryjê. Rodzina z ³y¿-
kami w rêkach otacza³a miskê, ka¿dy z cz³onków rodziny
bra³ na ³y¿kê bryje, macza³ j¹ w omaście i wk³ada³ do ust.
Na obiady, jako pierwsze danie, by³a zawsze kwaśna
kapusta, przez któr¹ t³ustośæ świnki koniecznie przewêdro-
waæ mia³a. Na drugie, krupy z wêdzonk¹ domowego wêdze-
nia, a w pi¹tki by³y krupy z mlekiem. Na śniadanie bywa³y
zwykle grule ( ziemniaki) z kwaśnym mlekiem, to samo
wieczorem, albo chleb z mlekiem. W niedziele robiono
du¿¹ ilośæ „rezanki” tj. makaronu z roso³em ze świñskiego
zasolonego miêsa.
Proszê, czy nie wspaniale po¿ywienie? Z pocz¹tku
czu³am niechêæ, zw³aszcza do grulowników, a co do obia-
dów, to przypomnia³ mi siê mój przysmak: sznycelki z pure
ziemniaczanym, marchewk¹ z groszkiem itp. Gdy pewnego
razu by³am u pewnej pani w okolicy i podano mi barszcz
z uszkami, rozp³aka³am siê..., przypomnia³ mi siê dom ro-
dzinny.
Proszê siê nie dziwiæ, jestem tylko s³ab¹ kobiet¹....Có¿ po-
cz¹æ? Nowy Targ miasto oddalone o18 km. We czwartki
jeździ³y tam furmanki na jarmarki, ale kto by chodzi³ za
szynk¹ chud¹ i świe¿ymi bu³kami? Musia³am przywykn¹æ
do potraw miejscowych, mimo zawsze s³abego ¿o³¹dka.
Co do ubrania, powinnam by³a moje turystyczne
zast¹piæ innym. Ale nie mia³am na to pieniêdzy, bo na
Ska³ce zawsze trzeba by³o coś dorobiæ, dobudowaæ, ogro-
dziæ j¹ p³otem ze sztachet, zasadziæ smreczki jako zachylinê
od wichrów. Ciê¿kie mia³am ¿ycie, by³am zawsze s³aba, bo
przesz³am kilka zapaleñ p³uc, jedno zapalenie op³ucnej.
Rower mnie przejecha³, gdy by³am dzieckiem. Mia³am
uszkodzon¹ jamê brzuszn¹ i inne mia³am s³abości. Trwa³am
jednak mê¿nie zasilana ³ask¹ Bo¿¹.
Postanowi³am siê pozbyæ radia, które z Bielska
przywioz³am, bo nauczycielka pragnê³a bardzo je mieæ.
Spotka³y siê nasze pragnienia: moje by siê go pozbyæ, jej by
go mieæ. Lubiê bardzo muzykê klasyczn¹, kameraln¹, orga-
now¹, ale wyrzek³am siê tych doznañ, bo mam nadziejê ,
¿e za to kiedyś zmys³ s³uchu umartwiony lepiej przyjmie
pienie anielskie...
Taka moja ambicja! Zresztą, byle się wsłuchać w po-
szumy wiatru o różnym napięciu, to już jest muzyka. A szum
jodeł, czy świerków? Wsłuchiwałam się z przyjemnością
w szum drzew i umiem go rozpoznać. Listeczki brzozy
wydają głos, jakby klaskało niemowlę w rączki. Za to olchy
i niskie gałęziste topole mają szum drzew niemiły, jak usta-
wianie blaszanych talerzy. A ptaszki, drozdy skalne, jakże
ślicznie śpiewają wiosną z wieczora, a sikorki, najmilsze
moje ptaszki, nawet w zimie szczebioczą. Słyszałam też
w nocy czasem ryk jelenia, albo szczekanie lisa. Sowa
jest słusznie symbolem mądrości, gdy zahuczała krótko,
majestatycznie swoje HU,HU,HU w skale, wiedziałam, że
pogoda na gorsze się zmieni. A gdy kogut zapiał o świcie,
przypomniał mi tego z Ewangielii... Z muzyki przyrody
najlepiej lubię krople deszczu, gdy słyszę jak padają - jest
to bardzo delikatna muzyka.
Cierpiałam także z powodu braku wygodnego
obuwia. Nosiłam gumiaki w czasie słoty. Noga kiełzała w
błocie, przysłowiowym w Dursztynie, bo odkąd ta wieś
istnienie, błota nigdy nie brakło. Gdy jest błoto, witają się
słowem „maraz”. Spotkany odpowiada „maraz” mijają się
i idą dalej. Z początku oburzało mnie tom lenistwo, ale cóż
mogłam poradzić. Przywykłam nawet do tego, że i mnie
tym słowem czasem witano. Gdyby policzyć przez 37 lat
mego tam pobytu, dwa km dziennie do kościoła, tam i na
zad. Czy to nie pokuta po takiej drodze? A gdy ten „maraz”
zasechł, była to twarda gruda. Nogi mam zmęczone, to nie
dziwota. Tak odpokutowałam moje drogi dla przyjemności
przechodzone, a nie tylko dla przyjemności.
Pokuta! Tylko w nią wejść, lecz koniecznie z
miłością. Wysłuchał Bóg mego błagania o pokutę przed
VIII stacją! Z czasem doszłam do przekonania, że właściwie
żyć w pokucie jest najbezpieczniej. Po pierwsze zgadza się
to z wolą Bożą i gdy człowiek tego pragnie, Bóg daje oka-
zje do niej, stosowną do natury. Po drugie, stwarza ona do-
bre samopoczucie wewnętrzne, jak dobremu jeźdźcowi na
koniu w siodle. Zamiłowanie ubóstwa dziwnie harmonizo-
wało z pokutą. Z czasem, nie pragnęłam już ani sznycelka
z pure ziemniaczanym, z marchewką i groszkiem zielonym,
ani strudla, ani czekolady. Cuda dzieją się na świecie i
taki cud zaistniał we mnie... Nie pragnąc tego i owego
czułam się lekko i wesoło. Istotnie. Im człowiek mniej do
życia potrzebuje, tym jest szczęśliwszy. Byłoby tak ze mną,
gdyby tęsknota i myśli lecące do Konrada nie stawały mi
na drodze.....