background image
7
„Na Spiszu” nr 1 (51) 2004 r.
W potocznej mowie słyszy się nieraz: dość mam
tej pokuty...albo: siedzę jak na pokucie itp. Pokuta ! Nie za-
stanawiałam się nad znaczeniem tego słowa w czasie, gdy
miałam wygodną prace, piękne mieszkanie, ubranie wedle
gustu, gdy starałam się o własne przyjemności, dostarczane
mi przez zmysł słuchu w muzyce, zmysł wzroku w pięknych
obrazach , dotyku w materiałach na suknie, powonienia
w perfumach , a smaku w tym , co mi dogadzało. Nie-
dziele spędzałam na wycieczkach w górach, popołudnia
na spacerach lub uprawianiu sportów, wieczory w teatrze,
kinie, lub w miłym towarzystwie. Nie wiem czy intelek-
tualne doznania można nazwać pokarmem dla duszy.
Chyba nie, bo zawsze mi czegoś nie dostawało, za czymś
nieznanym się oglądałam, choć nigdy się nie nudziłam, a
książki ciekawe uzupełniały wypoczynki.
Dopiero gdy przyszedł ból, cierpienie, które wy-
trąciło mnie kolein życia, zaciążyło mi wszystko dotych-
czasowe, także chciałam się tego pozbyć, a nawet siebie
samej. Chciałam się uwolnić od bólu. Od przedmiotów
i tego, co z materii można się wyzwolić, ale uwolnić się
od cierpienia wewnętrznego niepodobna własną mocą.
To ma coś wspólnego z duszą. Z wiecznością, która nie-
spodzianie stanęła mi na drodze. Wieczność - głębokie i
bogate słowo, odczułam jego moc na sobie i zwróciłam
ku wieczności. Pozbyłam się przedmiotów, które myśl
moją krępowały i z plecakiem, we wiatrówce przeszłam
w inny świat, w świat pustki.
Tutaj nic zmysłom moim nie dogadzało. Smak,
czułam z początku niechęć do nowego pożywienia, ale
przemagałam się. Słuch nie przynosił mi pięknej muzyki, bo
wyrzekłam się radia. Dotyk nie miał upodobania w strojach,
bo ich nie miałam, woń pozbyła się raz na zawsze perfum,
jedynie oczy, oczy moje pokazywały mi ustawicznie piękno,
w którym żyłam i powodowały tym dotykiem wyrzuty
sumienia. Chciałam się do piękna upodobnić, bo brzydka
wewnętrznie byłam.
Wyrzuty sumienia! Wiemy, jak brzydkie są wy-
rzuty na twarzy człowieka, stanowiące niby jego piękno,
a czymże są dopiero wyrzuty na duszy? Tych z twarzy,
mimo zabiegów, czasem do śmierci usunąć nie można,
a tym czasem wyrzuty sumienia dadzą się wyleczyć.
Spotkałam się zatem z prawdziwą pokutą. Byłaby mi ona
nieprzyjazna, ale że wiodła do piękna, tak przeze mnie
ulubionego, weszłam w nią i trwałam. Poddałam się jej,
bo chciałam być piękna rzeczywiście i harmonizować z
otaczającym mnie pięknem. Wszakże byłabym nie wy-
trwała na mocy takiego tylko upodobania, bo pokuta jest
przeciwieństwem, zupełnie przeciwną naturze. Czułam, że
wtedy przyniesie mi pożądany skutek, jak wesprze ją łaska.
Nie tylko łaska, ale miłość! Muszę ją więc pokochać.!
Wpatrzyłam się w VIII stacje drogi krzyżowej,
gdzie Pan Jezus mówi: „ płaczcie nad sobą i synami waszy-
mi”, wzięłam sobie te słowa do serca i rzewnie wpatrując
się w tę stację. Latami błagałam o łaskę pokuty.
Dał mi Bóg t e laskę. Nie rodziłam dzieci, za to
każda spowiedź była dla mnie przeżyciem, jakby pierw-
szą spowiedzią. Po każdej rodziła się we mnie odrobina
piękna, do którego zamiłowanie mam wrodzone. Brzydota
była wymazywana, zapomniana, opłakana, przebaczona,
bo żałowana i nieodwracalnie odłożona. Raczej śmierć niż
grzech... Zawsze w życiu wybierałam wszystko, albo nic.
Śmierć to przecież suma wszystkiego, co człowiek wybrać
może. A pokuta to jakby śmierć natury, z której się wy-
zwalam, ulegając jej przeobrażającej mocy. Zrozumiałam
na sobie, że tylko do czystego serca Bóg wejść może, do
serca skruszonego i ducha upokorzonego. Żarliwie modli-
łam się o ten stan. Wszystko inne było mniej ważne, tylko
to, by Bóg wszedł do mego serca, bym słowami bez słów,
samym przekonaniem powiedzieć mogła: Boże, Kocham
Cię!
Mieczysława Faryniak
P o k u t a
Przy tym wszystkim tkwiłam w pięknie, które mnie
upajało na każdy dzień. Miałam więc to czego chciałam.
Rosłam jak kwiatek na gór wyżynach, lecz w ciężkich
warunkach, rzeczywiście pokutnych, na każdy dzień.
Mieszkanie moje najprostsze w Betlejemce wia-
trem podszytej. Gdy zimny wicher zawia³, wraca³o dym z
pod blachy. Najwiêcej cierpia³am z zimna, które do szpiku
kości mnie przenika³o. Po¿ywienie marne. Nie by³o sklepu
ze świe¿ymi bu³kami, ro¿kami, które lubiê, z szynk¹ i tym,
co dla smaku wybraæ mo¿na. Tutaj ludzie jadali to, co im
ziemia rodzi³a. Wiêc by³a m¹ka jêczmienna, z której chleb
piekli na zaczynie z ziemniaków. Z tego samego ciasta
piekli ko³acz okr¹g³y, na którym wyciskano kó³ka czêści¹
rzeźbionego rogu krowiego. By³ i grulownik z takiego ciasta,
tj. ko³acz posmarowany papk¹ ziemniaczan¹, zmieszan¹ z
serem, zaprawian¹ wanilia, cynamonem i zapachami do
gustu kucharki.