background image
Na Spiszu nr 4 (85) 2012 r.
16
Fakty
Na Spiszu
samym dziewczynkom jeszcze pod innym względem. Cały
wieczór nie odstępowały nas na krok, ciągle powtarzając:
caramelo, caramelo, caramelo… Oczywiście wiedzieliśmy, że
chodzi im o cukierki. Dzieci peruwiańskie mieszkające w re-
gionach turystycznych nauczyły się, iż „ biały człowiek” za-
wsze ma ze sobą jakieś słodkości
, stały się więc dość na-
pastliwe. Po drodze mieliśmy kilka przypadków, że dzieci
prosiły nas o cukierki. Wtedy to ochoczo rozdawaliśmy na-
sze zasoby cukierków z Koką, które są bardzo popularne
w Peru, i można je kupić w każdym sklepie. Cukierki te po-
dobno mają pomagać podczas choroby wysokościowej oraz
na wszelkie dolegliwości związane z problemami żołądko-
wymi. Jednakże okazało się, że tutejsze dzieci bardzo cu-
kierków z Koką nie lubią i po tym
, jak poczęstowaliśmy nimi
gromadkę chłopców, która od razu zaczęła pluć i patrzeć na
nas krzywo, zaprzestaliśmy dalszych poczęstunków.
Po opuszczeniu wioski mieliśmy już całkowity spokój.
Tylko my, góry i nasze ogromne 20-30 kg plecaki. Przemie-
rzaliśmy przełęcze na wys. 4800 m.n.p.m. (przyp. Mont
Blanc – najwyższa góra Europy ma 4810 m.n.p.m), spotyka-
jąc często Indian pędzących bydło, bądź wracających z targu
oddalonego o kilka dni drogi od ich domów. Dla nich, te wy-
magające górskie ścieżki są jedyną łącznością ze światem.
Najbardziej utkwiła nam w pamięci jedna rodzina. Z przo-
du szedł ojciec z synkiem, poganiając, a dokładniej mówiąc
kopiąc swojego upartego osła, ciągle zbaczającego ze ścieżki.
Za nimi podążało jeszcze kilkoro dzieci, następnie kolejne
osły oraz żona. Z obładowanych zwierząt dochodziły dziwne
dźwięki. Po dokładnym przyjrzeniu się, zobaczyliśmy skrzyn-
kę pełną wystraszonych piskląt przywiązaną do grzbietu jed-
nego z osłów. Rodzina wracała z zakupami z targu.
Ciekawe doświadczenia mieliśmy także podczas powro-
tu z gór. Wracając do Hualcayan wraz z zachodem słońca,
próbowaliśmy wynająć taxi do miejscowości Cashapampa.
Okazało się to niemożliwe, ponieważ w nocy nikt nie chce
tamtędy jeździć. Przyczyną jest najprawdopodobniej zły
stan dróg, przepaście, a przy okazji brak hamulców, świa-
teł i innych „mało przydatnych” w samochodzie rzeczy. Tak
więc nie pozostało nam nic innego jak tylko po 12 godzin-
nej drodze udać się w dalszą 4-5 godzinna trasę. Gdy tak
staliśmy przy ścieżce nie wiedząc dokładnie, w którą stro-
nę mamy się skierować, podeszła do nas rodzinka z osłami
i zapytała gdzie się wybieramy. Powiedzieli nam, że też idą
do Cashapampy i że możemy iść z nimi. Ucieszyło nas to
przeogromnie, gdyż wizja szukania drogi w ciemnościach
niezbyt przypadła nam do gustu, a jeszcze tej nocy musie-
liśmy dotrzeć do wioski obok. Zaczęliśmy zakładać plecaki
i tu stała się najwspanialsza rzecz jaka nas spotkała w Peru.
Señor
widząc, że nam ciężko zaproponował, żebyśmy dali
plecaki na osła. Wysłał syna po dodatkowe sznury i wziął na-
sze bagaże. Byliśmy mu niezmiernie wdzięczni. Przez dwie
godziny, biegnąc skrótami, przemierzaliśmy góry z naszymi
towarzyszami. Zaskakujący był fakt, że tylko my mieliśmy
światło, a jednak to oni- po ciemku, w starych, zniszczo-
nych sandałach, biegiem, poganiając osły, z dzieckiem na
plecach- poruszali się w terenie tak zwinnie i szybko, że my
ledwo za nimi nadążaliśmy.
Niestety po pewnym czasie okazało się
, że nasi towa-
rzysze do samej Cashapampy jednak nie idą, a ich dom znaj-
duje się w połowie drogi. Pokazali nam miejsce do rozbicia
namiotu, naprzeciwko swojej chatki i powiedzieli żebyśmy
dalej nie szli, bo tam napadają ludzi. Trochę nas to przerazi-
ło, ale po paru godzinach stwierdziliśmy, że na pewno wszy-
scy Ci, którzy napadają już śpią. Była godzina 1:00 w nocy,
zmrok zapada w tych rejonach ok. godz. 18:00, wiec o 19:00-
21:00 wszyscy już raczej śpią. Wydedukowaliśmy wiec, że
o tej późnej porze jesteśmy już bezpieczni i możemy spokoj-
nie iść dalej. Na wszelki wypadek wzięliśmy do ręki palnik
gazowy, na którym gotowaliśmy, zapałki oraz nóż. Śmiejąc
się z naszych środków ostrożności ruszyliśmy w dalszą tra-
sę. Nie uszliśmy jednak daleko, gdy palnik okazał się nam
bardzo przydatny… Otóż po kilku minutach marszu napa-
dły na nas psy i zaczęły nas otaczać niczym stado wilków. Na
szczęście nasza broń okazała się skuteczna i mimo tego, iż
psy długo za nami podążały, nie zbliżały się zbytnio. „Stan
przedzawałowy” przeżyliśmy jeszcze kilka razy podczas
naszego nocnego marszu, głównie za sprawą bezpańskich,
zdziczałych psów, a raz za sprawą czegoś zupełnie innego;
czegoś co przeraziło mnie śmiertelnie. Gdy zaświeciłam czo-
łówką na skarpę obok zobaczyłam, że coś mi się przygląda.
Bardzo szeroki rozstaw oczu zwierzęcia spowodował u mnie
panikę, gdyż podejrzewałam, że mamy do czynienia z jakimś
„psem mutantem”. Jakież było moje zdziwienie, gdy Paweł
po chwili uświadomił mnie, ze to tylko osioł.
Powrót
Po krótkim pobycie w Limie, u zaprzyjaźnionych Sale-
zjanów, wróciliśmy z powrotem do Polski. Miesiąc pobytu
w Peru był dla nas wspaniałym okresem, pełnym przygód
i radości z poznawania świata. W Peru, na samym początku
naszej podroży, zadziwiało nas praktycznie wszystko. Nigdy
nie zapomnimy momentu, kiedy jadąc stopem przyłączyła
się do na naszej podroży na przyczepie ciężarówki starsza,
chyża Indianka. Wyglądała niczym z filmów dokumental-
nych National Geographic. Ubrana była w lokalny strój: ko-
lorowy, wspaniale haftowany. Miała ze sobą wiadro z mle-
kiem, bądź kefirem. Wskoczywszy na przyczepę, Indianka
usiadła na ziemi i rozpoczęła głośną rozmowę przez telefon
komórkowy. Tak, w rzeczy samej, nasza starsza, chyża In-
dianka rozmawiała przez telefon komórkowy! W Peru wszy-
scy mają komórki - jest to całkiem normalne. Cywilizacja do-
tarła nawet i tutaj, i choć zaburza to naszą wspaniałą wizję
o miejscach nietkniętych cywilizacją, nie możemy zabronić
innym tego, z czego my korzystamy na co dzień. Teraz, kiedy
mamy czas na spokojnie przeanalizować nasza niesamowitą
podroż i ludzi, których podczas niej poznaliśmy, nie dziwi
nas juz tak wiele rzeczy jak na początku. Coraz bardziej po-
trafimy docenić te różnice i je zrozumieć. Właściwie, to nie
możemy się juz doczekać, kiedy tam znów wrócimy.
tekst i foto Natalia Utnicka-Łydek i Paweł Łydek