background image
Na Spiszu nr 1 (82) 2012 r.
39
Felieton
Na Spiszu
Nasza nauka trwa całe życie. Prze-
chodzimy przez różne jej formy – to nic
złego. Problem leży w tym, że opornie
przyjmujemy korekty naszego postępo-
wania. Buntujemy się. Przecież mamy
swoje zasady, wrażliwość, opinie i prze-
konania jak również to, że zręby naszej
moralnej edukacji też zostały już ukoń-
czone. Na dodatek jesteśmy ludźmi wol-
nymi. Sądzimy, że wiara ułatwi nam
życie, da odpowiedź na wszystkie py-
tania (jeżeli już nie na wszystkie to na
ogromną większość). Ograniczamy się
na odpychania pokus, złych myśli, uni-
kamy trudnych tematów, boimy się…
To wszystko, taka postawa demaskuje
naszą słabość. Jeżeli zostaniemy na tym
etapie – ucieczki, nie mówienia praw-
dy o sobie – droga naszego życia – na-
szej nauki będzie infantylna. Stanie-
my przed Bogiem z pustymi rękoma.
To jest jakby jeden problem w naszym
życiu. Natomiast drugim, obawiam się
że trudniejszym i wynikającym z pierw-
szego jest „zagłaskiwanie” się wzajemne
w małżeństwie. Można by to poszerzyć
o ogólne relacje międzyludzkie, lecz po-
czątkiem są zawsze odniesienia między
najbliższymi sobie osobami – małżon-
kami. Są małżeństwa, w których nigdy
nie doszło do kłótni, do różnicy zdań, do
konfliktu. Niejednokrotnie obserwując je
zastanawiałam się nad naszymi małżeń-
skimi relacjami. Wielokrotnie analizowa-
łam „Hymn o miłości” św. Pawła. I co,
no tak, na pierwszy rzut oka, to oczywi-
ście, miłość nie unosi się gniewem, nie
zazdrości, wszystko znosi… Wszystko
takie ewangeliczne, gładkie. Życie „tak
po Bożemu”, byśmy stwierdzili. A co ze
mną, z moją frustracją, gdy osoba najbliż-
sza nas rozczaruje, nie spełni oczekiwań?
Wtedy drobne, małe sprawy stają się pro-
blemem urastającym z dnia na dzień do
koszmaru. Gdyby tak analizować słowa
świętego Pawła i nie zgłębić ich znacze-
nia to wzorowym małżeństwem byłoby
to, co „zagłaskało się na śmierć”.
STAWANIE W PRAWDZIE
Jednak każdy z nas wchodzi w zwią-
zek z innej rodziny, niesie ze sobą prze-
kaz pokoleniowy, doświadcza wie-
lu trudności ludzkich. Gdzieś głęboko
tkwi w nim niezrozumiała tajemni-
ca dziedzictwa, które niesie w sobie.
Wprawdzie nie mamy nad tym władzy
jak i nad naszą przeszłością, nawet nad
czasem świadomie przeżytym przez nas
i pozostającym w pamięci. Nie jesteśmy
czystą kartą. Gromadzimy w sobie żal,
ból, zranienia, niewiarę… Jest to balast.
Większość z nas woli unikać konfronta-
cji z ludźmi, którzy stawali na naszej dro-
dze krzywdząc nas. Trudno zdobyć się
na szczerą rozmowę. Myśl o tym przy-
prawia nas o migrenowy ból głowy. Nie-
jednokrotnie uraza do kogoś powoduje
długotrwałe bóle kręgosłupa, brzucha,
skurcze jelit, problemy skórne. Nawet żal,
brak przebaczenia w stosunku do matki,
ojca, powoduje problemy małżeńskie.
Niemożność otwarcia się na najbliższą
mi osobę w najintymniejszych sferach
życia niejednokrotnie wynika również
z braku przebaczenia. Wydaje nam się
że jeżeli nie mówimy o problemach, któ-
re nas gnębią, to ich nie ma. Nieprawda.
Wchodzą coraz głębiej, zajmują powoli
wszystkie sfery naszego życia, a niejed-
nokrotnie powodują obsesje i lęki. Sta-
nąć w prawdzie przed sobą samym – to
wyzwala. Rozmowa, wyjaśnienie, zada-
wanie pytań – tak to boli, musi boleć –
lecz pokazuje nam obszary, które winny
być uzdrowione. Żeby były uzdrowione
powinny być wypowiedziane i przeba-
czone. Moja wola jest za słaba, ale Łaska
Jezusa przez zaproszenie do wniknięcia
do mojego serca może to zmienić. Jezu-
sie ulituj się nade mną! Póki nie zobaczę
własnej małości i winy (a o to najtrud-
niej) nie przebaczę, nie będę mogła prze-
baczyć. Wpierw samej sobie. Jak to zro-
bić – to wie tylko Jezus, który ciągle we
mnie to zmienia. Są takie chwile w ży-
ciu, kiedy sobie uświadamiam, że mu-
szę przebaczyć sobie. Zapraszam Jezusa
do swojego „dziurawego serca”, to jak-
bym patrzyła na swoje życie z innej per-
spektywy, otwiera się inny obszar – tyle
do zrobienia. Jednak najtrudniej prze-
baczyć osobie najbliższej, tej żyjącej ze
mną, pod jednym dachem, tej z którą za-
gospodarowuję przestrzeń wokół nas, we
wnętrzu NASZEGO DOMU.
PRZEBACZENIE
NA DRODZE DO MIŁOŚCI
Idealizujemy zawsze męża (żonę).
Kochamy ideał stworzony przez naszą
wyobraźnię, lecz z czasem nijak się to
ma do rzeczywistości. Jeżeli nadal do-
pasowujemy go do naszych wyobrażeń,
a on (żona, mąż) nie chce robić proble-
mów, ustępuje, to jak wcześniej zauważy-
łam, „zagłaszczemy się na śmierć”. Gdzie
w tym jest stawanie w prawdzie. O. An-
zelm Grün w „Hymnie o miłości” konklu-
duje, że małżonkowie budując miłość,
nie unikną zranień, cierpień, kłótni – to
prowadzi do wzrostu, do rozwoju mi-
łości, gdyż wiąże się z przebaczeniem.
Wypowiedzenie do współmałżonka tego
co mnie gnębi, zwerbalizowanie żalu
i przebaczenia – wyzwala. Prawda o so-
bie, że jestem skłonna do takiego pojmo-
wania życia otwiera przestrzeń na dro-
dze do miłości Boga. Tą miłość do Boga
mamy gdzieś w swoim wnętrzu. Ona nie
jest mgnieniem doznań, nie jest ulotna.
Nie zawsze jest wyczuwalna. Doświad-
cza się jej na drodze przebaczenia. Rodzi
się w głębi taka pewność, że mimo zra-
nień, nieporozumień, innego patrzenia
na świat osoby mi bliskiej, Miłość Jest, ja
jestem w Niej. To przekonanie wówczas
nie burzy mojego życia, mojego obrazu
męża (żony), nie burzy moich odniesień
do ludzi, cierpienia które mi zadają lecz
utwierdza. Nie jest to łatwe, lecz na dro-
dze ciągłego przebaczenia staje Chry-
stus z ranami od gwoździ – doświadcza
się wówczas mistyki małżeństwa. Tu na
tej DRODZE postawił mnie Bóg. Tak
odczytuję Jego wolę. Na tej drodze mam
wzrastać, mam miłować, ale tylko przez
MOC MIŁOŚCI W PRZEBACZANIU
Na progu Świąt Wielkiej Nocy już kolejny raz zadajemy sobie pytanie: co zrobiliśmy z sobą w czasie
Wielkiego Postu – czterdziestu dni oczekiwania na największy Cud chrześcijaństwa, Zmartwych-
wstanie Pańskie? Czy złożyliśmy do grobu „starego człowieka” uwikłanego w niewolę grzechu, czy
nada udajemy przed sobą, przed bliskimi, że jesteśmy „w porządku”, nie mamy problemów i wszyst-
ko jest pięknie... A może by tak zmienić coś w swoim życiu?