background image
7
„Na Spiszu” nr 4 (65) 2007 r.
Rano czeka nas ciąg dalszy, a wła-
ściwie zasadnicza część naszej wypra-
wy. Po śniadaniu, około godziny 10, wy-
jeżdżamy z gościnnej Jabloncy. Nasz bus
dzielnie pnie się wąską górską drogą,
wśród liściastego lasu – okazuje się, że
nasz nieoceniony kierowca i paru kole-
gów już wcześnie rano udało się na re-
konesans, aby przekonać się, czy bus
da radę pokonać trudną drogę. Szla-
ban graniczny wyjątkowo w tym dniu
jest podniesiony. Wjeżdżamy na pola-
nę, na której stoi wspomniany na po-
czątku artykułu obelisk. Następuje naj-
bardziej oficjalna część uroczystości -
obelisk zostaje odsłonięty, będzie od-
tąd upamiętniał polską wieś, która tutaj
istniała przez 226 lat. Przemawia Am-
basador RP oraz przedstawiciel Stowa-
rzyszenia dla Zaginionych Węgierskich
Wiosek, proboszcz polskiej parafii per-
sonalnej w Budapeszcie, ksiądz Leszek
Kryża poświęca pomnik, ktoś wygłasza
wiersz poświęcony Derenkowi.
Powoli schodzimy w dolinę obok
licznych odpustowych kramów, takich
samych zresztą jak u nas, aby za chwilę
znów piąć się pod górkę, na miejsce gdzie
ongiś istniało centrum wsi. Tu, obok bu-
dynku dawnej szkoły, przy kaplicy wznie-
sionej na miejscu zburzonego kościółka
trwają przygotowania do Mszy św. I znów
pełno ludzi. Spotykamy Konrada Sutar-
skiego, do niedawna przewodniczącego
Ogólnokrajowego Samorządu Mniejszo-
ści Polskiej na Węgrzech, obecnie sze-
fującemu Archiwum i Muzeum Polonii
Węgierskiej w Budapeszcie. To jego nie-
mal nadludzkie wysiłki spowodowały, że
mniejszość polska na Węgrzech osiągnę-
ła taki status prawny
W pewnym momencie spostrzegam
panią Ludwinkę, rozmawiającą obok ka-
plicy z jakąś starszą kobietą. Panuje nie-
samowity upał, szukam więc na ustawio-
nych ławach miejsca dla niej, jest prze-
cież najstarszą z całej naszej grupy. Wo-
łam ją aby usiadła i słyszę „Jo postojem,
ale tu jest Bembenkula z Białki, niech se
ona siednie”. Obie kobiety, i ta dzisiejsza
Białczanka i ta której przodkowie pocho-
dzili z Białki już się dogadały. Kobieta
z którą rozmawia pani Ludwinka tłuma-
czy mi, że zmiana nazwiska z Bębenek
na Bubenko nastąpiła „kie my jakisi cas
zyli na Slowensku”. Zaczyna ogarniać
mnie jakieś ogromne wzruszenie.
Rozpoczyna się Msza św. W koncelebrze jest pięciu księży, oczywiście z na-
szym polskim Leszkiem Kryżą. Następuje poświęcenie przywiezionego przez nas
obrazu, przedstawiającego świętych Szymona i Tadeusza Judę – patronów zbu-
rzonego kościoła. Ten nasz dar dla Derenczan został namalowany na szkle przez
orawskiego malarza, Stanisława Wyrtla. Ksiądz Kryża w kazaniu powiedział: „De-
renk jest symbolem, że Polacy i Węgrzy tu się dobrze czują i myślę, że to jedna
z tych okazji, która będzie dalej tę wielką przyjaźń podtrzymywała”. Na zakoń-
czenie Mszy zaintonował „Boże coś Polskę”. Nie mogę śpiewać, głos mi więźnie
w gardle. W tej chwili pieśń ta nabiera szczególnego wymiaru.
Krótkie przemówienie wygłasza mile wyglądająca pani Monika Zdzisława
Molnárné- Sagun, nowo wybrana przewodnicząca Samorządu Polskiej Mniejszości
na Węgrzech, a następnie idziemy na derenczański cmentarz. Jakże tu inaczej niż
przed paru laty. Stylowa drewniana brama, groby uporządkowane, trawy i krzewy
zarastające mogiły wycięte, na niewielu nowych krzyżach pojawiły się tablicz-
ki. Kwiaty, co prawda sztuczne, ale jakie mogą być na tym rzadko odwiedzanym
bezludziu. Derenczanie porządkują groby, palą lampki na mogiłach bliskich. Pan
Gogola stoi nad grobem, na którego pomniczku napisano, że w 1928 roku. pocho-
wany tutaj jest Laszló Gogolya.
Powoli przechodzimy na niższą, rozległą polanę na której stoją duże namioty
a w nich serwowana dla gości, na koszt gospodarzy, zupa gulaszowa, ale zupełnie
inna niż ta, którą jedliśmy wczoraj na kolację. Krążą pucharki z winem. Nie trze-
ba dodawać, że przy stołach panuje serdeczny nastrój. Niestety, nasz przewodnik,
Marek Skawiński popędza nas do odjazdu, chce jeszcze nam pokazać jaskinię Do-
micę, znajdująca się na krasowym płaskowyżu rozciągającym się na pograniczu
węgiersko-słowackim. Po węgierskiej stronie został tu utworzony park narodowy
Aggtelek, po słowackiej park narodowy Słowacki Kras. Jaskinię w jej słowackiej
części oglądamy w ostatniej turze zwiedzających, niestety przejażdżka łódkami po
niej nas omija – jest suche lato i poziom wody jest za niski.
Wracamy do Polski i już w busie planujemy ponowny przyjazd na następny
odpust. Janek Budz dodaje: „Ale musimy w program włączyć Budapeszt”. Jest
nam lekko na sercu, zrobiliśmy chyba coś bardzo dobrego. Derenczanom przy-
wróciliśmy ich korzenie.
Jadwiga Plucińska-Piksa
Derenk na Węgrzech, msza św. polowa obok zachowanej kaplicy, fot. J. Budz