- Kacwin | Turystyczna wioska w górach na Spiszu
wołany do odbycia służby wojskowej
w Elblągu tuż przed „stanem wojen-
nym”. Wspomnieć trzeba, że „gonio-
no” nas wtedy dwa razy w tygodniu
parę kilometrów za miasto na poli-
gon. Maszerując kolumną w miejscu
publicznym w przeważającej więk-
szości staraliśmy się zachować hu-
mor, zwłaszcza gdy padała komenda:
Kompania!!! Śpiew!!! W momencie,
gdy po drodze przejeżdżał samochód
MO z reguły bez komendy śpiewaliśmy
prześmiewczą piosenkę Andrzeja Ro-
siewicza o „Chłopcach radarowcach”.
cza w Elblągu, który był jakby przedpo-
lem buntowniczego Gdańska. Sytuacja
w kraju komplikowała się, trwały straj-
ki organizowane przez „Solidarność”.
Po Polsce jeździły „wojskowe grupy
operacyjne” rzekomo do utrzymania
zarządców państwowych firm. W rze-
czywistości było to rozpoznanie na-
strojów społecznych i rekonesans
przed wprowadzeniem „stanu wojny”.
Coraz bardziej w osobie Wojciecha Ja-
ruzelskiego jawił się przypuszczalny
„dyktator” z ramienia „władzy”. Jako
minister „obrony narodowej” wraz
ze swoją grupą pozbawił władzy I Se-
kretarza KC PZPR najpierw Edwarda
Gierka, a potem jego następcę Stani-
sława Kanię. Kiedy w 1980 znienawi-
dzonego premiera Piotra Jaroszewicza
zastąpił Edward Babiuch, potem Józef
Pińkowski, pojawiały się rożne domy-
sły. Sprawa stała się w miarę jasna,
gdy Jaruzelski zawładnął także fote-
lem premiera. Niebawem 13.12.1981
roku ogłoszono „stan wojenny”. Ka-
muflaż z tym związany bardzo mnie
osobiście zaskoczył, gdyż dzień wcze-
śniej połowę naszej kompanii „wspa-
niałomyślnie” wysłano do domu na 2
wienie, zarazem szybkie, nadzwyczaj-
nie szybkie myślenie, po włączeniu te-
lewizora w niedzielny poranek. – Coz
to za świynto dziś, ze Hymn Polski grają,
co tyn general godo! Motko Bosko!
ski i o różnych poglądach. Większość
z nas sprawiała ogromny kłopot ofi-
cerom ds. politycznych. W czasie za-
jęć, po wyczerpaniu wszelkich ideolo-
gicznych argumentów, poty ciekły im
obficie po policzkach. „Zajęcia na sali”
były dla nas mniej uciążliwe od poligo-
nowych z uwagi na odciski i „obrobio-
ne” nieraz do krwi nogi w służbowych
twardych butach. Ponieważ zbliżała się
„przysięga” zarządzano musztrę, a gdy
coś nie wychodziło dodatkowe zajęcia
z uciążliwego „deptania” asfaltu. Aby
nam „dopiec” do żywego za polityczne
pyskówki z reguły w takich okoliczno-
ściach zmuszano jeszcze w czasie mar-
szu do śpiewu. Kiedy jednak na komen-
dę „Kompania… Śpiew! ” na ustach
pojawiała się radośnie grzmiąca
nie znosili.
byłem świadkiem lub uczestnikiem
dziś wydawałoby się wielu śmiesznych
zdarzeń. W okolicach „akademików”,
zwłaszcza Domu Studenckiego „Ża-
czek” niezwykłą w porze nocnej popu-
larnością cieszyła się pieśń pt. „OBRO-
NIMY CZERWONEGO BRATA”, znana
jednak bardziej od pierwszych słów re-
frenu, jako:
czaj deklaracją miłości do Ojczyzny
i Orła naszego, którą w Krakowie naj-
lepiej wyrażała pieśń pt. „
mi się większy, a sprawa dominacji po-
litycznej i ideologicznej, a także gospo-
darczej była oczywista. Wtedy wszyst-
ko zdawało się bardziej proste niż dziś.
Wrogiem był Związek Radziecki, a jego
wróg czyli Chiny – naszym przyjacie-
lem. Niedawne walki na radziecko-
wziyno, usłyszałem z boku komentarz. A zaśpiewali m.in.
ot. J
Pobierz cały numer w formie PDF.