background image
Na Spiszu nr 2 (79) 2011 r.
12
się kury. Samochodów nie było, a ci-
szę wiejską przerywał tylko turkot kół
przejeżdżających wozów „gazdow-
skich” lub szczekanie wiejskich kundli.
Czasami – gęgot gęsi.
Mój młodszy brat Właduś zmarł
w pierwszym roku życia. Pamiętam
jak płakał zawinięty w becik i położo-
ny w izbie na „skrzyni”. Stojąc obok
skrzyni, trzymałem w ręce palącą się
gromniczkę, wręczoną mi przez mamę.
Nie wiem na co zmarł mój braciszek,
ale widziałem, że siniał i coraz słabiej
płakał, aż ucichł. Zmarłego Władu-
sia rodzice włożyli do białej trumien-
ki i w asyście starszych dzieci zanieśli
na cmentarz, gdzie został pochowany
w miejscu przeznaczonym dla pochów-
ku niemowląt. Ksiądz nie uczestniczył
w pogrzebie niemowląt.
Wyskok z kołyski
W roku 1936 przyszedł na świat
mój najmłodszy braciszek – Paweł.
W dniu jego urodzin, wezwana do
porodu „pani baba” – sąsiadka Ma-
ria Knaus, wyprosiła mnie z domu „na
pole”. Miałem wtedy 5 lat. Postano-
wiłem pobawić się w kałuży na drodze
pod domem. Chociaż nie było położ-
nej, to poród odbył się bez kompli-
kacji. Trwało to jakiś czas, aż wresz-
cie dopuszczono mnie do oglądania
nowo narodzonego braciszka. Braci-
szek szczęśliwie rósł, a ja musiałem się
nim opiekować. Któregoś letniego dnia
mama pozostawiła mi Pawła w kołysce,
a sama poszła do rzeki „siustać” pielu-
chy. Paweł był marudny, dlatego koły-
sałem go coraz mocniej, aż kołyska się
wywróciła i chłopiec wypadł na drew-
nianą podłogę, a na niego poleciała sło-
ma i deseczki z dna kołyski. Dziecko
krzyczało „w niebogłosy”, a ja przestra-
szony wrzeszczałem jeszcze głośniej.
Matka niestety nie słyszała naszych
krzyków, gdyż zagłuszała je szumią-
ca rzeka. Wreszcie zebrawszy w sobie
całą moją determinację, pozbierałem
Wujek Paweł ożenił się z Marią Biziak.
Pracowali we własnym gospodarstwie
rolnym, a wujek dodatkowo uprawiał
zawód kołodzieja. Ciotka Maria była
żoną Rajmunda Biziaka, rolnika, któ-
ry był również stolarzem. Wujek Józef
ożenił się z Marią Krzysik i wyemigro-
wał po II wojnie światowej do Cze-
chosłowacji, gdzie pracował w Pań-
stwowym Gospodarstwie Rolnym we
wsi Zakovce.*
Ja, Franciszek, urodziłem się 19 IV
1931 r. w moim drewnianym domku
rodzinnym w Łapszach Wyżnych, na
łóżku przywiezionym do Łapsz, przez
mojego dziadka Michała, z Wielkiego
Sławkowa. Powiedziano mi, że przy
porodzie uczestniczyła akuszerka „pani
baba” Maria Knaus, żona Chorwata
Karola Knausa, nasza sąsiadka, miesz-
kająca po drugiej stronie wiejskiej dro-
gi. Sama urodziła jedenaścioro dzieci.
Knausowie po wojnie w 1945 r. wyemi-
growali do Czechosłowacji.
Odkąd sięga moja pamięć
Pierwszą zapamiętaną sytuacją
w wieku dziecięcym była moja rozmo-
wa z mamą w kościele. Do kościoła
przyniosła mnie mama w chustce „od-
ziywacce”. Mama w czasie mszy świę-
tej przyjęła komunię św. Po komunii
zapytałem: „mamo a kiedy jo takie do-
stanym”. Bardzo dokładnie zapamię-
tałem powódź w 1934 r. Rzeka Łap-
szanka płynąca przez wieś wystąpiła
ze swojego koryta i popłynęła wiejską
drogą. Nad rzeką, w pobliżu naszego
domu, stała kuźnia kowalska mojego
ojca, której zagrażał wezbrany nurt rze-
ki. Ojciec z pomocą wujka Pawła i na-
szych sąsiadów obwiązali kuźnię łańcu-
chami, które przymocowali do grubych,
wkopanych do ziemi drewnianych pali.
Kuźnię uratowano, ale woda zabrała
lekko osadzone osłony miecha kowal-
skiego. Nie pilnowany, wymknąłem się
z domu i brnąc w wodzie doszedłem
do domu dziadków Kalatów. Mój spa-
cerek zakończył się na szczęście tylko
strachem moich rodziców.
Ówczesna droga przez wieś nie
miała bitej nawierzchni. Była to zwy-
kła droga, na której w kurzu nurzały
Dziadek Franciszka Payerhina (drugi od lewej) po polowaniu
Ludzie
Na Spiszu