background image
11
„Na Spiszu” nr 3-4 (76-77) 2010 r.
Dzień powodzi
Tuż po 18.00 wjeżdżają do Trybsza pierwsze wozy stra-
żackie z Nowej Białej i Gronkowa. Za nimi ciągnie się kil-
ka samochodów, których kierowcy przekonani, że pali się
w okolicy, jadą zobaczyć płomienie. Auta ustawiają się już
kilkadziesiąt kilometrów przed skrzyżowaniem, jakby most
na potoku Czarna Góra był uszkodzony. Czyżby wypadek
samochodowy?
Trudno uwierzyć w widok przed mostem. Wezbra-
ne rzeki, zamiast połączyć się, jak to zawsze bywało, pod
mostkiem, łączą się na głównej drodze asfaltowej i pobli-
skich ogrodach. Strażacy w niekompletnym ubraniu próbu-
ją okiełznać żywioł wody. Ochotnicy moczą się w wodzie
w podkoszulkach. – Każdy z nas walczył we własnych zabu-
dowaniach gospodarczych, bo wszędzie się przelewało, a tu
przyszedł alarm i wiadomość: „Trybsz, ul. Św. Elżbiety”
– mówi Bogumił Łojek, prezes OSP Trybsz. Mało kto się
zdążył przebrać, biegliśmy ku rzece w tym co mieliśmy na
sobie.
73 lata żyję, ale takiej powodzi jeszcze nie widziałam
– stwierdza z przerażeniem w oczach Anna Modła, która
obserwuje żywioł z bezpiecznego miejsca. W sumie w wo-
dzie jest już pięć domów. U Gronków wezbrany potok sta-
ranował murowane ogrodzenie i zrobił sobie jezioro wokół
domu. Pod garaż podjeżdża właśnie traktor z workami z pia-
chem, które gorączkowo rozładowują ochotnicy. – Topiliśmy
się ze wszystkich stron – wspomina Maria Gronka. Strażacy
musieli się trzymać barierek, bo tak ich prąd porywał – do-
daje. Kiedy mężczyźni walczyli na zewnątrz, w środku pani
Maria z pomocną sąsiadką czerpały wodę miskami.
Na drugim brzegu rzeki pozostaje odcięty od świata
dom Rabiańskich. Uwięzieni domownicy wystawili do okna
gromnicę. Pali się jak ta latarnia na morzu podczas sztormu.
Strażacy muszą czekać, aż woda trochę opadnie. Na razie
koło kapliczki w ogrodzie przepływają bale i deski trzech
sąsiadów. Gdyby samochód został w garażu, też by popły-
nął. – Brakowało parę centymetrów, żeby woda przepłynę-
ła oknem – mówi Wendelin Rabiański, gospodarz domu.
Kiedy przestaje padać, strażacy przedostają się w końcu do
jego domu, instalują motopompy i zbierają deski tarasujące
wejście do budynku.
Nieco wyżej fetor błota i krajobraz jak po bitwie. Na
murach kolejnego domu widać jak wysoko płynęła woda.
Mokry pies przywiązany do łańcucha mógł ledwo wychylić
głowę nad powierzchnię rzeki. – To było jakieś 10 minut jak
woda podeszła pod ten dom – pokazuje Alicja Bafia.
Hej, haj, siuhaj, wielko woda była…
Deski, bale, beczki z ropą, psia buda, nawet krowa – to wszystko w sobotę 31 lipca zgarniała z brzegu Trybszanka. Ta
zazwyczaj spokojna rzeka po oberwaniu chmury i gwałtownym gradzie przybrała rozmiary Dunajca i pogroziła mieszkań-
com Trybsza. Na kaprysy Trybszanki narażona jest szczególnie wschodnia część wsi, położona wzdłuż rzeki. To właśnie
ona najbardziej ucierpiała podczas pierwszej powodzi w Trybszu. Historycznej powodzi.